Jest to shot, który pisałam najdłużej ze wszystkich - przez kilka miesięcy! (najzwyczajniej zaczęłam go pisać, potem o nim zapomniałem, jeszcze później nie wiedziałam, jak skończyć, aż w końcu dziś się zmobilizowałam i zakończyłam go).
Dobrze się to czyta przy akompaniamencie piosenki The GazettE "D.L.N" lub "Calm Envy"
Tytuł: „Dążąc do
szczęścia trzeba pamiętać, że…”
Paring: Zero x Hizumi
(D’espairsRay)
Typ: oneshoot
Gatunek: ?
Beta: -
Wytarłem
włosy ręcznikiem, odrzucając go na fotel, a następnie sam rozwaliłem się na
kanapie. Włączyłem telewizor mając zamiar chwilę się zrelaksować. Dzisiejszy
dzień był naprawdę ciężki: najpierw pięciogodzinna próba, wysłuchiwanie kolejno
kłótni Hizumiego i Karyu, następnie Tsukasy i Hizumiego, a na samym końcu moja
kłótnia z Karyu. Z rudzielcem byłem w związku jakieś… pół roku, może trochę
więcej, jednak dziś odbyła się nasza pierwsza poważna kłótnia, której
rezultatem było to, że Matsumura wyprowadził się ode mnie – znaczy nie tak na
dobre. W pośpiechu spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy, po czym wybiegł z
domu, trzaskając drzwiami i krzycząc, że porozmawiamy dopiero wtedy, kiedy
pojmę swój błąd. Owym błędem było stanięcie po stronie Hizumiego podczas ich
kłótni.
Zaczynałem
już przysypiać, kiedy nagle dobiegło mnie pukanie; ale wcale nie do drzwi.
Zdziwiony podszedłem do okna, które następnie otworzyłem na oścież i wychyliłem
się, rozglądając. Przez chwilę myślałem, że to dzieciaki mieszkające po drugiej
stronie ulicy rzucały kamieniami w moje okno (wspaniała zabawa, już kiedyś tak
się bawiły), jednak po chwili z ciemności wyłoniły się czarne, mokre i
potargane włosy, a za ich pasmami ukryta, zdawało mi się, że niemal biała
twarz.
-
Miej serce… - od razu rozpoznałem głos Hizumiego - …i weź przenocuj kumpla w
potrzebie… - jęknął żałośnie, wspinając się na palce, aby dosięgnąć wysokiego
parapetu.
-
Jaki z ciebie kumpel? – prychnąłem. – Przez ciebie pokłóciłem się z Karyu!
- A
czy ja prosiłem, żebyś mnie bronił? – rozłożył ręce. – Teraz za to cię proszę,
błagam na kolanach, żebyś mnie przenocował… - pociągnął nosem.
-
Co? Tsukasa wyrzucił cię z domu? – uśmiechnąłem się okropnie. – Nie ma mowy,
żebym cię wpuścił do domu – chciałem zamknąć okno, ale wokalista wsunął między
nie a framugę dłoń, którą mu przyciąłem.
- Ał!
– syknął, ale nie zabrał ręki. – No, Zero, litości! Nawet mnie nie zauważysz!
- Oczywiście,
że nie zauważę, bo cię nie wpuszczę! – warknąłem.
Nadeszła
jesień i nastał ten nieprzyjemny okres słoty. Mżyło i znacznie się ochłodziło,
a chłopak miał na sobie jedynie cienką bluzkę. Trząsł się z zimna i
rozpaczliwie próbował się rozgrzać, pocierając jedną zgrabiałą z zimna dłonią o
zmarznięte ramię; drugą klinował okno, abym go nie zamknął. Ledwo powstrzymywał
się od szczękania zębami, a gdy mówił z jego ust wydobywała się para. Był
przemoknięty do suchej nitki. Widocznie Tsu wyrzucił go tak, jak stał; nie dał
mu się nawet ubrać czy zabrać ze sobą najpotrzebniejszych rzeczy. Wyglądał
żałośnie, a zarazem słodko. Zapewne każdy przyjąłby go pod swój dach, ale nie
ja – ja jestem złym człowiekiem; bardzo złym.
-
Shimizu, błagam! Jest cholernie zimno i ciemno! – pisnął.
Na
chwilę odsunąłem się od okna i zaniechałem zmiażdżenia jego dłoni. Podszedłem
do niskiego stolika i zgarnąłem z niego paczkę zapałek, którą następnie
rzuciłem Yoshidzie.
-
Pobaw się w dziewczynkę z zapałkami – parsknąłem śmiechem.
- No
weź nie żartuj!
-
Niech będzie, że mam serce… - westchnąłem i zauważyłem ten błysk nadziei w oku
bruneta. – Możesz spać na wycieraczce – uśmiechnąłem się przesłodko.
-
Bardzo śmieszne… - burknął.
-
Nie żartuję – wzruszyłem ramionami i zamknąłem okno.
Ponownie
rozwaliłem się na kanapie i zgarnąłem pilota z jej oparcia. Przełączałem kanały
w poszukiwaniu czegoś ciekawego, jednak jak na złość niczego nie było.
Telenowela – litości, wiadomości – nie lubię oglądać złodziei, pogoda – a chuj
mnie obchodzi pogoda na jutro, jak wstanę to się dowiem czy pada, czy nie,
porno – nie dziś, sport – to na pewno nie dla mnie, koncert muzyczny – nie
potrzebuję dobitnego uświadomienia, że jestem świetnym muzykiem, dużo lepszym
od tych patałachów, których tam pokazują. Kolejne programy nie odbierały
sygnału, z racji tego, że zbierało się na burzę. Po chwili na ekranie było
widać jedynie różnokolorowe kwadraty i odbierała tylko jedna stacja, na której
akurat nadawano mszę świętą; ironia losu. Stwierdziłem, że bez telewizji będzie
mi się nudzić, więc jedyne, co mi pozostaje to pójść spać, co w sumie nie było
aż takim złym rozwiązaniem, jednak dlaczego miałbym spać skoro mogę znaleźć
sobie ciekawsze zajęcie? I to w dodatku na żywo! Z niechęcią podniosłem się z
nagrzanego już miejsca i podszedłem do drzwi. Przekręciłem klucz w zamku i
nacisnąłem klamkę.
-
Hizumi! – krzyknąłem, wychylając się za próg.
Zauważyłem
chudną, drżącą postać, która zdążyła już opuścić moją posesję. Brunet stał już
na chodniku i zamierzał skierować się w stronę, z której tutaj przyszedł.
Powoli odwrócił się w moją stronę, o czym poinformował mnie odbijający się
blask latarni ulicznych w jego oczach.
-
Czego? – burknął.
- No
chodź tu… - westchnąłem.
-
Mam uwierzyć, że nagle zyskałeś serce? Odezwało się w tobie sumienie? Nie jestem
aż takim idiotą za jakiego mnie masz – odkrzyknął i ruszył przed siebie.
-
Wymagająca ta rozrywka… - mruknąłem pod nosem i chwyciłem pierwsze lepsze okrycie
wierzchnie z kapturem i wybiegłem za nim.
Założyłem
bluzę, jak się okazało z adidasa, na gołe ciało, gdyż byłem już po kąpieli i
przebrałem się w moją prowizoryczną piżamę, którą stanowiły jedynie długie,
szare spodnie dresowe. Dogoniłem chłopaka w połowie drogi i złapałem go za
lodowatą rękę, jednak nie zatrzymał się. Dopiero kiedy go szarpnąłem stanął w
miejscu.
- Oj
no nie przesadzaj, Hizu – uśmiechnąłem się, mimo iż nie byłem pewien czy
wokalista mógł to dostrzec. – Wiesz, że czasem bywam wredny i lubię się
droczyć, ale nigdy nie wyrzuciłbym kumpla na ulicę w taką pogodę.
-
Czego ty ode mnie chcesz? Co uknułeś? – ściągnął groźnie brwi. Przejrzał mnie.
– Nawet, kiedy cię błagałem byłeś nieustępliwy, a teraz co? Zamierzasz zagonić
mnie do jakiejś roboty?
-
Nie bądź śmieszny – pociągnąłem go w swoją stronę. – Chodź, bo się przeziębisz.
-
Ech, może to wyrok śmierci, ale muszę się na to zgodzić…
-
Jestem twoją ostatecznością? – zdziwiłem się. – Reszta znajomych nie chciała
przyjąć cię do domu?
-
Reszta mieszka w Ikebukuro, a ja na obrzeżach miasta. Myślisz, że będę tyle
kilometrów iść na piechotę? Tylko ty mieszkasz w pobliżu… Mam nadzieję, że
Karyu mnie nie zabije, kiedy mnie zobaczy…
-
Karyu nie ma. Pokłóciłem się z nim – wyznałem, kierując się w stronę mojego
domu. – Nie masz pieniędzy nawet na metro czy hotel?
-
Tsukasa wypierdolił mnie z domu i nie pozwolił nawet zabrać telefonu –
westchnął rozżalony. Czyli tak jak myślałem…
Weszliśmy
do środka. Hiroshi zdjął przemoczone buty i chciał wejść w głąb domu, ale go powstrzymałem, zaciskając dłoń na
jego ramieniu.
-
Naprawdę mam spać na wycieraczce? – zrobił niemalże okrągłe oczy ze zdziwienia.
-
Nie – uśmiechnąłem się łagodnie, jednak z wyrazu jego twarzy zrozumiałem, że on
znalazł w tym uśmieszku fałszywą nutę. – Poczekaj tu. Przyniosę ręczniki, bo
leje się z ciebie jak z cebra – wyjaśniłem i skierowałem się do sypialni.
Po
chwili wróciłem, tak jak mówiłem, z dwoma ręcznikami. Jeden z nich rzuciłem
chłopakowi. Hizumi ledwo go złapał drżącymi rękoma – zobaczyłem, że na jednej z
nich widnieje rana, na której wciąż nie zaschła krew. Kurwa, a ja mu dałem
białe ręczniki…
- Co
ci się stało? – wskazałem na uszkodzoną dłoń.
-
Jak to co? Przyciąłeś mi rękę oknem! – popatrzył na mnie spod byka.
- Aż
tak mocno to zrobiłem? – wzruszyłem ramionami, uśmiechając się kącikami ust. –
Upss… Poczekaj tu jeszcze. Pójdę po apteczkę.
Tym
razem skierowałem się do łazienki. Z białej skrzyneczki z czerwonym krzyżykiem
wyjąłem wodę utlenioną, opatrunki i bandaż. Wróciłem z tymi rzeczami do
wokalisty i bez specjalnej delikatności polałem jego ranę dezynfekującym
płynem. Brunet skrzywił się i zagryzł wargi z bólu. Następnie przyłożyłem jeden
z trzech opatrunków i ciasno obwinąłem dłoń bandażem. Niepotrzebne opatrunki i
pozostałą część bandaża odłożyłem na półkę. Chwyciłem ponownie drugi ręcznik i
zbliżyłem się do Yoshidy, który jedną ręką wycierał włosy.
-
Rozbierz się – poleciłem.
-
Co? – zamrugał kilkakrotnie, spoglądając na mnie jakbym był z innej planety.
- No
nie patrz tak na mnie – zaśmiałem się. – Nie pozwolę łazić ci w tych mokrych
ciuchach po moim domu i przemoczyć wszystko dookoła; szczególnie podług, na
których zapewne z twoją drobną pomocą, wypierdolę się i uderzę głową o kant
szafki – wytłumaczyłem się, jednak to wciąż nie przekonało Hiroshiego. – Mam ci
pomóc?
- No
chyba śnisz!
-
Jeszcze będziesz błagał, żebym cię dotknął – zachichotałem, szepcząc mu na
ucho, które następnie polizałem. – No co? Jesteśmy w moim domu, gdzie panują
moje zasady – wyszczerzyłem się ukazując przy tym zęby.
-
Więc robię za twoją zabawkę? – upewnił się.
-
Coś w ten deseń – pokiwałem głową.
- A…
Zero, powiedz szczerze; dlaczego jednak postanowiłeś mnie przyjąć pod swój
dach?
-
Zrobiło mi się ciebie szkoda – skłamałem.
- A
tak naprawdę?
-
Chcesz poznać prawdę? Może być dość brutalna lub banalna… Zależy jak dla kogo…
- rozłożyłem ręce.
-
Chcę poznać prawdę.
-
Zbiera się na burzę, przez co w telewizji odbiera jedna stacja, gdzie nadają
mszę świętą. Nudziło mi się – wyjaśniłem i chwyciłem za krawędź jego bluzki.
-
Naprad… Ej! – krzyknął, odpychając moje ręce.
- No
nie bój się! Nie zgwałcę cię, przyrzekam! – podniosłem ręce w obronnym geście.
-
Twoje słowo jest nic nie warte – syknął.
Nie
zwracając uwagi na jego słowa ponownie chwyciłem bluzkę i mimo tego, że
spotkałem się z małym oporem z jego strony, udało mi się ją z niego ściągnąć.
Odrzuciłem mokry materiał na bok, po czym zacząłem wycierać Hizumiego. Miękkim
ręcznikiem osuszałem najpierw jego barki, następnie tors oraz brzuch. Następnie
przysunąłem się do niego tak, że nasze ciała dzieliły milimetry. Objąłem go,
aby wytrzeć mu plecy. Kiedy skończyłem spojrzałem na zawstydzonego bruneta,
który stał ze spuszczoną głową i zarumienionymi policzkami.
-
Przestań… - szepnął.
-
Przecież ja ci tylko pomagam, bo sam nie byłeś do tego skory – wzruszyłem ramionami.
Tym
razem to naprawdę nie była żadna głupia gra; nie chciałem, żeby łaził mi tu jak
jakaś topielica po domu i mył podłogi za długimi nogawkami przemoczonych
spodni. Nie miałem po prostu ochoty łazić za nim ze szmatą i ścierać za nim
mokrych śladów. Pobawić się nim zamierzałem nieco później – może się nim trochę
powysługuję…
Chwyciłem za jego spodnie i rozpiąłem ich
guzik. Chciałem także rozpiąć rozporek, jednak zaraz ponownie dostałem po
rękach.
-
Przestaniesz w końcu udawać cnotkę? – prychnąłem znudzony. – Zaczynasz mnie
irytować…
-
Wzajemnie – wywrócił oczyma. – Nie będziesz mnie molestował!
-
Hizumi, idioto, ja cię wycieram, bo jesteś mokry!
- Co
nie zmienia faktu, że będziesz wracał do tego przez najbliższe dwa lata i przez
to stanę się obiektem twoim durnowatych żartów i kąśliwych uwag – osunął się
ode mnie. Zadygotał z zimna.
-
Nic takiego nie będzie miało miejsca, przysięgam – złożyłem obietnicę.
-
Już ci mówiłem, że twoje słowo jest nic nie warte – prychnął i chciał założyć
ręce na piersi, jednak złapałem go za nadgarstek i szarpnąłem, przyciągając do
siebie.
-
Jeśli złamię obietnicę będziesz mógł mi przywalić w twarz; pasuje ci taki
układ?
Wiedziałem,
że cios od wokalisty nie będzie mocny, ze względu na to, że Yoshida, nawet
jeśli zacząłbym się z niego śmiać, miałby wyrzuty sumienia za to, że mnie
uderzył, a zresztą do najsilniejszych to on nie należał. Takie to chude,
mizerne… Wiatr mocniej zawieje i porwie go kiedyś ze sobą… Tsukasa pewnego razu
opowiadał mi, że kiedy zbierało się na burzę, a on wracał do domu na piechotę z
Hizu to Hiroshi mało nie wpadł pod samochód, bo tak go zarzuciło; musiał go
trzymać przez całą drogę, bo biedak nie mógł normalnie iść. A propos Tsukasy…
to znacznie bardziej jego ciosu bym się bał – doskonale wiedziałem, że jeśli
tylko jego Hizu-chan pisnąłby, że go molestowałem mógłbym skończyć marnie…
naprawdę marnie i to wcale nie skończyłoby się jedynie na jego pałeczkach w moim
tyłku; to byłby dopiero początek i w porównaniu do tego, co mógłby mi zrobić
później, zapewne wspomnienie tego byłoby dla mnie czystą przyjemnością. Tsu
czasem wkurzał się na Hizu i tracił do niego cierpliwość, ale kochał go nad
życie i jeśli stałoby mu się coś, zapewne nigdy by sobie tego nie wybaczył.
Zapewne także i teraz siedzi, i bije się z własnym sumieniem, zamartwiając się
czy Yoshidy gdzieś tam nie zgwałcili albo nie pobili…
-
Naprawdę? – zdziwił się.
-
Naprawdę – westchnąłem cierpiętniczo. – Więc zgadzasz się? – nieśmiało kiwnął
głową. – Uwierz, że jedynie nie chcę żebyś zamoczył mi podług. Wcale cię nie
molestuje.
-
Nie, wcale – mruknął sarkastycznie, jednak mimo to pozwolił mi zsunąć z siebie
spodnie.
-
Jeśli takie zachowanie masz za molestowanie to Tsukasa chyba jeszcze pożądnie cię
nie zerżną – zachichotałem, widząc jak brunet się rumieni. – Chłopcze –
poklepałem go po policzku – jeszcze nie wiesz, co znaczy słowo „molestowanie”,
więc nie używaj go nadaremno – zaśmiałem się.
Przykucnąłem
i zacząłem wycierać jego nogi. Zdziwiłem się widząc, jakie są zgrabne. Szczerz
to Hizumi miał ładniejsze nogi od Karyu… Matsumura w ogóle był budowy tyczki,
ale przynajmniej miał fajny charakter i lubiłem się z nim nieraz podroczyć.
Przesunąłem
ręcznikiem po jego udzie, spoglądając jednocześnie na niego z dołu.
Uśmiechnąłem się krzywo pod nosem.
-
Tylko jeszcze sobie nie pomyśl, że się przed tobą kajam czy coś… albo jeszcze
gorzej, że jestem na twoich usługach!
Będąc
w takiej pozycji naprawdę miałem wrażenie, że jestem jego służącym i to on jest
tutaj panem domu, a nie ja. Spodziewałem się, że Hiroshi zaśmieje się
szyderczo, jednak on spuścił głowę. Chyba źle się czuł przy takim obrocie
sytuacji.
Złapał
mnie za ramię, kiedy zbyt mocno podniosłem jego nogę i prawie stracił
równowagę. Spojrzałem na tę niezdarę z pewną czułością… przyjacielską, rzecz
jasna! Trochę mi się go szkoda zrobiło… Wiem, że to do mnie niepodobne i
zapewne z wyrazem współczucia na twarzy musiałem wyglądać jak świnia z siodłem,
ale cóż…
Wstałem,
kiedy skończyłem osuszać jego nogi. W sumie to nie wiem, dlaczego nie
pozwoliłem, aby zrobił to sam, jednak w jakiś dziwny sposób byłem z tego powodu
zadowolony. Stanąłem blisko niego, tak samo jak wtedy, kiedy wycierałem mu
plecy. Tym razem wsunąłem dłonie pod jego czarne bokserki, dotykając jego
pośladków. Chłopak wziął głębszy oddech.
-
Więc… Tsukasa naprawdę jeszcze cię nie przeleciał? – zapytałem. Wokalista
pokręcił głową, opierając się na mnie. – Więc nie wiesz jakie to uczucie… -
szepnąłem mu na ucho, ponownie liżąc je. Hizumi zadrżał. Delikatnie ścisnąłem
jego pośladki, jednak udało mi się opanować w ostatniej chwili, zanim zrobiłem coś,
czego naprawdę mógłbym żałować. Cholera, co się ze mną dzieje?! Zabrałem ręce z
jego ciała, odsuwając się. – Widzisz, to byłoby molestowanie, gdybym ręce
przesunął poniżej twojego podbrzusza albo wsunął w ciebie palce – drgnął na te
słowa. Kurwa, przecież to już było moletowanie! Nie powinienem go dotykać w
taki sposób! – Spokojnie, nie zamierzam tego robić – powiedziałem zarówno do
niego, jak i do siebie.
Wziąłem
jego mokre rzeczy i wrzuciłem je do łazienki, aby wyschły. Następnie poszedłem
razem z nim do sypialni (źle to brzmi!!!) i zacząłem przebierać w ubraniach w
poszukiwaniu czegoś, co mógłbym dać wokaliście. Wygrzebałem z dna szafy
najmniejszą koszulkę jaką miałem, jednak na niego i tak była nieco za duża.
Pożyczyłem mu również czystą bieliznę.
Kiedy
Hizumi był już suchy udaliśmy się do salonu. Wokalista usiadł na fotelu i
zawinął się w koc, który na nim leżał. Zrobiłem mu herbatę, za którą
podziękował skinieniem głowy. Usiadłem na oparciu fotela, przykrywając go
dokładniej.
-
Dlaczego Tsu wyrzucił cię z domu? – zapytałem po pewnym czasie.
-
Kazał mi przeprosić Karyu, myśląc, że jeśli tego nie zrobię to gitarzysta
będzie się na nas wyżywał i będzie przedłużał próby w nieskończoność… i w sumie
taka prawda – zaśmiał się ponuro. – Ale ja się uparłem, że nie pójdę do niego i
powołałem się na to, że ty stanąłeś po mojej stronie, więc nie mogę nie mieć
tak kompletnie racji. Wtedy on nie wytrzymał i wrzasnął, że jak tak bardzo się
do ciebie przywiązałem to mam sobie do ciebie iść i nie pokazywać mu się więcej
na oczy. Na początku nie chciałem przychodzić tutaj, myśląc, że Matsumura jest
w domu, ale… na moje szczęście go nie ma.
-
Pewnie siedzi u naszego perkusisty – zaśmiałem się. – Taka wymiana. Ty
przeszedłeś do mnie, Karyu do Tsu… Masz przejebane – zachichotałem.
-
Niby dlaczego? – nie zrozumiał.
- Bo
Karyu w istocie będzie się nad nami pastwił, ale Tsukasa teraz jakimiś
uspakajającymi słówkami go udobrucha i ochroni sobie tyłek, ja pójdę z nim do
łóżka i się pogodzimy, więc całą złość wyładuje na tobie. Jak wrócisz do domu
dostaniesz na poprawkę od swojego chłopaka, a jakby tego było mało przynajmniej
na jedną noc utknąłeś ze mną – wyjaśniłem, szczerząc się okrutnie.
-
Masz rację… Mam przejebane… Ale jak nie przeżyję tej nocy to przynajmniej
kolejnych nieszczęść już nie zaznam – spojrzałem na niego zdziwiony. – A to nie
chcesz mnie zabić?
-
Nie, no co ty… - uśmiechnąłem się szerzej. – Będę się nad tobą znęcał i
doprowadzę cię do agonii, ale uwierz, że będę nabożnie dbał, żebyś przeżył i
nie stracił przytomności – zaśmiałem się.
- To
ja chyba idę popełnić samobójstwo… - westchnął zrezygnowany.
- Ha,
chciałbyś! Teraz to najlepsze, co mogłoby cię spotkać, ale ja ci na to nie
pozwolę – wytknąłem mu język.
-
Więcej nie będę udzielał się w kłótniach zespołu…
-
Słusznie – pokiwałem głową. – Widzisz, ja jestem już na tak dobrym etapie, że
wystarczy, iż zaciągnę Karyu do łóżka, a ten zaraz przestaje mnie za cokolwiek
winić; ale jak ty jeszcze nie spałeś z Tsukasą to nawet gdybyś chciał mu się
sprzedać to dziwnie by to wyglądało. Wybrałbyś złą chwilę, a on zrozumiałby, że
chcesz go przekupić i byłby na ciebie jeszcze bardziej wściekły.
-
Sprzedać? – powtórzył z niedowierzaniem.
- No
bo to nie jest akt miłości; seks, za który coś dostajesz to zwykły handel
wymienny, a twój tyłek to zapłata. Więc po prostu się sprzedajesz – rozłożyłem
ręce, robiąc przy tym minę, jakbym mówił o najoczywistszej rzeczy na świecie.
-
Zero, nie wiem w jakim świecie żyjesz, ale nigdy w życiu nie posunąłbym się do
czegoś takiego… - pokręcił głową.
-
Mówisz tak, bo jeszcze jesteś dziewicą – pogłaskałem go po głowie. – W dodatku
Tsukasa broni cię przed złem tego świata. Jakbyś był ze mną to mógłbyś wiele
wynegocjować… - zamyśliłem się, a Hiroshi spojrzał na mnie z przerażeniem. –
Spokojnie, jak już raz tak zrobisz to potem stanie się to już dla ciebie
oczywiste – machnąłem lekceważąco ręką.
-
Przerażasz mnie… - odsunął się ode mnie na tyle, na ile mógł. – Michi, czy ty
jesteś seksocholikiem?
- Ja
nie, ale Karyu tak. Tsukasa ma na razie celibat, ale jak go już do siebie
dopuścisz to zapewne nie da ci tak szybko wyjść z łóżka – uśmiechnąłem się
cwaniacko.
-
Nie wierzę, że Tsukasa taki jest… - prychnął.
- To
sobie nie wierz – zaśmiałem się, wzruszając ramionami. – Przekonasz się.
-
Wcale nie! Znam go dłużej od ciebie i wiem, że…
- Że
taki nie jest? – przerwałem mu, przybliżając się znacznie. – Wiesz, kumplom nie
wszystko się mówi i pokazuje. Dobrze, ty go dłużej znasz, ale to ja z nim
sypiałem – wytknąłem mu język.
-
Spa… Spałeś z nim? – wydukał, patrząc na mnie oczyma wielkimi jak piłki do
tenisa ziemnego.
-
Oczywiście. Nie mówił ci? Hm, trudno, no to już się dowiedziałeś… - zrobiłem
obojętną minę. – Jak raz wpuściłem tą seksualną bestię do łóżka to potem
wykopać go nie mogłem – wywróciłem oczyma.
Yoshida
na przemian zamykał i otwierał usta w bezbrzeżnym zdziwieniu, nie wiedząc, jak
się zachować; chyba trochę przesadziłem… musiało go to dotknąć.
-
On… naprawdę… taki jest?
-
Każdy facet chce seksu; jeden z kobietą, drugi z mężczyzną, trzeci i z tym, i z
tym. Pytanie tylko, ile chce? Czy tak jak Karyu chce się pieprzyć całą noc aż potem
nie może chodzić, czy jak ja, kiedy czuje tylko przemożną chęć i pożądanie.
Tsukasa umie się miarkować, ale na początku może być dla ciebie dość… brutalny
– starałem się tym razem powiedzieć wszystko dość delikatnie. – Chyba
zniszczyłem wyimaginowany, piękny obraz Ooty w twoich oczach, co? – spojrzałem
na niego. – Wiesz, tak naprawdę to wszyscy jesteśmy bardzo do siebie podobni
pod tym względem, więc…
-
Wiesz… Tylko, że dla mnie związek niekoniecznie kojarzy się z seksem… - wyznał
cichutko.
-
Boisz się? – nie odpowiedział. – Hej, porozmawiajmy szczerze. Nie będziemy
wyciągać żadnych konsekwencji z tej rozmowy, dobrze? – niepewnie zgodził się i
na powrót przysunął do mnie.
- To
nie tak, że się boję, tylko… raczej nie chcę…
-
Dlaczego?
-
Nie wiem… Po prostu nie chcę… Tsukasa już zachęcał mnie kilka razy, ale…
-
Nie chcę nic sugerować, ale może nie czujesz się przy nim wystarczająco
bezpiecznie – objąłem go po przyjacielsku. – Albo po prostu nie jesteście dla
siebie… albo inaczej, ty nie czujesz tego, co on by chciał, abyś do niego czuł.
Może wywiera na ciebie jakąś presję? Lub… nie kochasz go, po prostu.
-
Kocham go…!
-
Kochasz czy tylko to sobie wmawiasz na zasadzie „skoro on mnie kocha to
wypadałoby, żebym ja też go kochał”? – spojrzał na mnie zdziwiony. – Wybacz
jeśli znów przesadziłem, jedynie spekuluję… - Hizumi rozpłakał się i wtulił we
mnie. Bez zastanowienia objąłem go i zacząłem gładzić uspakajająco po plecach.
-
Ja… Może masz rację… Nie czuję się przy nim bezpiecznie… Ale jak mam się czuć
bezpiecznie przy osobie, która wrzuca mnie z domu w nocy, w deszcz, dlatego, że
pokłóciłem się z gitarzystą naszego zespołu? To nie była jego sprawa…
- I
pewnie nie taka pierwsza, co? – zgadywałem, a jego jednoznaczne milczenie,
jedynie utwierdziło mnie w tym, że trafiłem w samą dziesiątkę. – Boisz się od
niego odejść?
-
Nawet nie mam gdzie i jak! Kredyt na nasze wspólne mieszkanie wziąłem ja, więc
z mojej pensji odchodzą pieniądze na raty. Nie spłaciłem tego, a co dopiero
mówić o tym, żebym odszedł i znalazł sobie coś innego… - wziął głęboki oddech,
próbując się uspokoić.
-
Moim zdaniem nie chodzi tu o pieniądze – spojrzał na mnie uważnie. – Boisz się,
że jeśli dziś wyrzucił cię z mieszkania, to jeśli odejdziesz od niego, zrobi ci
krzywdę, mam rację? – znów to wymowne milczenie. – Tu cię akurat pocieszę. Tsu
nie jest taki. Bywa zaborczy i czasem wtyka nos w nieswoje sprawy, dodatkowo
dolewając oliwy do ognia, ale cóż… Ciesz się, że Tsukasa nie jest mną. Wtedy
miałbyś dopiero piekło – zaśmiałem się, aby podnieść go nieco na duchu.
-
Szczerze to wolałbym ciebie… - powiedział ledwo słyszalnie, spuszczając głowę i
rumieniąc się.
-
Nie wiesz, co mówisz – pokręciłem głową.
- Ty
również nie jesteś szczęśliwy z Karyu, prawda? Choćby przez to przekupywanie
seksem… - zrozumiałem, jak ciężko jest się do tego przyznać, dlatego łatwiej po
prostu nie odpowiedzieć. Stąd ta wymowna cisza…
-
Gdybyś tylko wiedział, co dzieje się w tym domu… - pokręciłem głową.
- Aż
tak źle?
-
Widać jedziemy na jednym wózku… - uśmiechnąłem się niewesoło.
***
Po
jakiejś kolejnej godzinie i dwóch butelkach wina wypitych przy akompaniamencie
mszy świętej i chóralnych śpiewach, atmosfera znacznie się rozluźniła. Na
początku Hizu nie chciał pić, ale kiedy wymyśliłem zabawę w „małych kapłanów”,
która polegała na tym, że piliśmy wino w tym samym momencie, co ksiądz na
ekranie… a potem dowiedzieliśmy się, że ksiądz pije tylko raz wino podczas mszy
i okazało się, że moja zabawa była niewypałem. My jednak nie przestawiliśmy
bawić. Na słowa: „amen”, „gloria” bądź „chwała na wysokości” piliśmy – ale po
pewnym czasie uznaliśmy, że wierni i duchowny za rzadko wypowiadają te słowa, a
zaraz potem msza w telewizji się skończyła, więc po prostu wplataliśmy te
zwroty do naszej rozmowy; a kiedy to już się stało, piliśmy.
-
Czemu ja mam takiego pecha? – jęknął brunet.
- Bo
związałeś się nie z tym facetem, co powinieneś – odpowiedziałem.
-
Amen! – krzyknął, a wtedy obaj chwyciliśmy kieliszki i opróżniliśmy je.
Odstawiliśmy puste naczynia na stolik, a ja sięgnąłem po kolejną butelkę. Jako
że żadnemu z nas nie chciało szukać się korkociągu, najzwyczajniej w świecie
wepchnąłem korek do środka i ponownie rozlałem wino do kieliszków.
-
Ale nie bój się! – odezwałem się. – Ja ci pomogę!
-
Niby jak? – Yoshida spojrzał na mnie sceptycznie.
-
Trochę cię poinstruuję, ty moja niepokalana dziewico – zachichotałem. –
Najpierw z nim pogadaj. Tak otwarcie. Nie myśl o konsekwencjach, bo od teraz
masz już zaplecze. Jak następnym razem Tsukasa cię wyrzuci z domu to przyjdź do
mnie.
- A
co z Karyu?
-
Mam małą kawalerkę w centrum, o której Karyu nie wie. To tak na wszelki wypadek
– ewentualność na ten najczarniejszy scenariusz. Jak cię Tsu wyrzuci to
przyjdź. Dam ci klucze, będziesz mógł tam się wprowadzić na jakiś czas.
- O
dzięki ci, mój dobry samarytaninie – Hiroshi uśmiechnął się błogo i spojrzał na
mnie z niewypowiedzianą wdzięcznością. Przysunął się bliżej mnie i oparł głowę
na moim ramieniu.
-
Niczym się nie martw! Rock’n’roll, chwała na wysokości i do przodu! – i kolejny
raz wychyliliśmy po lampce wina.
***
Hizumi
nad ranem wrócił do siebie. Z początku był nieco oporny, chciał zostać dopóki
Karyu nie wróci, jednak niemalże siłą wyrzuciłem go z domu, powtarzając, że
odwleka to, co nieuniknione. Siedząc przed telewizorem i rozmasowując obolałe
skronie, rozmyślałem o wokaliście. Bałem się, że coś spieprzy, że zrobi coś nie
tak, a ja potem będę musiał go wyciągać z gówna, w które sam się wpakuje.
Próbowałem postawić się na jego miejscu i odgadnąć, co też Hiroshi mógłby
powiedzieć Tsukasie, aby szybko i sprawie opanować sprawę, a najlepiej od razu
ją zażegnać. Byłem tak pochłonięty myślami, że nawet nie zauważyłem, kiedy do
domu wrócił Matsumura. Zdawało się, że nie dosłyszałem trzaśnięcia drzwi
wejściowych ani pogardliwego prychnięcia, które wydał rudzielec na mój widok.
Nie wywarło na mnie wrażenia również jego mrożące krew w żyłach spojrzenie, do
którego przez czas, przez jaki byliśmy razem, zdążyłem już przywyknąć.
Yoshitaka szturchnął mnie w ramię, co dopiero wywołało u mnie jakąkolwiek
relację. Spojrzałem na niego nieobecnym wzrokiem. Chłopak opadł z westchnięciem
na kanapę i założył ręce na piersi. Wciąż był obrażony i po jego minie mogłem
wywnioskować, że nie zamierza się do mnie odzywać. Przewróciłem oczyma, po czym
również westchnąłem, podnosząc się z fotela. Podszedłem do gitarzysty i
złapałem go za zimną dłoń. Przeszedł mnie dość nieprzyjemny dreszcz…
Pociągnąłem
Matsumurę ze sobą, jak łatwo się domyślić, do sypialni. Popchnąłem go na łóżko,
po czym usiadłem obok niego. Zawahałem się. Poczułem pewnego rodzaju wstręt –
nie do kochanka, a do samego siebie. Może Hizumi miał rację? Może ten świat
niekoniecznie musi sprowadzać się do tak typowo zwierzęcych instynktów jak
puste pożądanie? Może zwyczajnie zapomniałem, że jeśli coś nie podoba mi się w
moim życiu to mam prawo to zmienić; bo w końcu szczęście nie jest zarezerwowane
tylko dla wybranych jednostek…Wczoraj próbowałem pouczać wokalistę, a kiedy
przyszło co do czego, okazało się, że w istocie to on nauczył mnie, a raczej
przypomniał, o wiele więcej.
Rudzielec
zniecierpliwiony brakiem poczynań z mojej strony przyciągnął mnie do siebie, a
następnie pchnął na plecy. Zawisł nade mną i uśmiechnął się bardziej do siebie
niż do mnie.
-
Wiesz, że kara musi być, prawda? – upewnił się.
-
Wiem – odpowiedziałem bez emocji w głosie.
Moją
karą miało być „zdetronizowanie” z pozycji seme. Naprawdę nie lubiłem być na
dole…
Karyu
zaczął całować mnie po szyi. Odchyliłem głowę do tyłu. Chłopak nie bawił się ze
mną długo – to nie byłoby w jego stylu. Po naprawdę niedługiej chwili znudził
się i wysoko podwinął moją bluzkę. Językiem zataczał koła wokół sutków, a
następnie zaczął je drażnić. Kiedy poczułem zęby na skórze z moich ust
wydostało się stłumione westchnienie. Karyu zaśmiał się pod nosem, odrywając od
mojego ciała.
-
Nie zaszczycisz mnie nawet cichym jękiem? – zapytał retorycznie.
Nie
odpowiedziałem, co poskutkowało tym, że jego dłoń znalazła się na moim kroczu.
Mocno je ścisnął, po czym zaczął masować. Nie mogłem już dłużej opanować
odgłosów więznących mi w gardle. Rudy ponownie uśmiechnął się i przyssał do
mojej skóry, wciąż nie przestając mnie pobudzać.
-
Yoshi… - wyszeptałem między kolejnymi westchnięciami. – Yoshi…. – zamknąłem oczy
i całkowicie oddałem się fali przyjemnych doznań, na powrót zapominając o ty,
co przypomniałem sobie dzięki Hizumiemu…Właśnie, Hizumi… – Yoshida… (dla
niezorientowanych – Karyu nazywa się Yoshitaka, więc myślał, że Zero zdrabniał
jego imię, kiedy w istocie Shimizu chodziło o Yoshidę; jest to dwuznaczne
zdrobnienie, którego można użyć zarówno do wokalisty jak i gitarzysty od aut.).
Matsumura
podniósł głowę i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami z niedowierzania… a
może nie tylko z niedowierzania?
***
-
Jak myślisz, Michi, dlaczego ludzie boją się zmian? – zapytał Hizu wpatrzony w
nocne niebo, na które spoglądał przez okno dachowe kawalerki, w której razem
pomieszkiwaliśmy od jakiegoś czasu.
-
Uważam, że ludzie są pesymistami – odpowiedziałem. – Boją się, że zmiany
przyniosą coś złego, dlatego wolą zostać przy starych śmieciach w myśl, że zawsze
może być jeszcze gorzej. To głupie – skrzywiłem się.
-
Moim zdaniem to nie takie głupie. Dobrze jest doceniać to, co się już ma, ale
kiedy jest możliwość sięgnięcia po coś więcej, dlaczego nie spróbować?
Oczywiście, nie wszystkie próby się udają; na niektórych można wiele stracić,
jednak przy odrobinie pomyślunku można równie wiele zyskać.
-
Masz rację – przytaknąłem. – Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że nie każdy
docenia to, co ma. Nie każdy potrafi… jak choćby Tsukasa – podałem przykład.
- I
Karyu – dodał. - Lepiej patrzeć na niebo przez okno dachowe niż nie widzieć go
wcale – rzucił lekko, przy czym uśmiechnął się delikatnie.
-
Masz rację. Jak zwykle masz rację… - pokiwałem głową, a następnie przysunąłem
się do niego i objąłem czule. Hiroshi wtulił się we mnie i ułożył głowę na moim
ramieniu. Musnąłem delikatnie jego wargi.
-
Szczęście jest na wyciągnięcie ręki – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
-
Dążąc do szczęścia trzeba pamiętać, że to my sami kierujemy swoim życiem. W
większości przypadków sami jesteśmy winni swoim nieszczęściom – choćby przez
brak umiejętności docenienia tego, co się posiada. Czasem trzeba zaryzykować,
jednak nie można też iść na ślepo. Wszystko należy robić z rozwagą i głową.
Niekiedy wystarczy mały krok by całkiem odmienić swoje życie.
-
Tym razem to ty masz rację – zgodził się. – Zapomniałeś jednak uwzględnić, że
potrzeba odwagi, aby wykonać ten krok, gdyż zwłaszcza ten pierwszy jest
nierzadko bardzo ciężko wykonać – zauważył.
-
Hiroshi, ciężko to jest rower pod górę pchać – spojrzałem na niego ciepło. - Człowiek,
który nie potrafi znaleźć w sobie tej odwagi jest nieudacznikiem; do niczego w
życiu nie dojdzie. Teraz, kiedy oboje wykonaliśmy już ten krok, kiedy
porównuję, to co miałem wcześniej i co zyskałem obecnie, jestem pewien, że
nieważne, ile razy miałbym szansę wrócić do przeszłości, i tak nie podjąłbym
innej decyzji. Dla ciebie mogę brnąć przez życie choćby czołgając się aż do
śmierci – wyznałem.
Hizu
podarował mi jeszcze jedno głębokie spojrzenie, którym, zdawało mi się,
potrafił uraczyć tylko on. Potarł nosem o mój policzek, a następnie złączył
nasze usta w namiętnym pocałunku.
Życie
przypomina nieco matematykę – dwa minusy dają plus; w tym wypadku dwóch
nieszczęśliwych ludzi stworzyło szczęśliwy związek… a ci ludzie przestali być
już nieszczęśliwi…