Yo-ka x Ruki "Prosiłem cię, żebyś przede mną nie uciekał"

„Prosiłem cię, żebyś przede mną nie uciekał”

            Całą noc nie spałem, rozmyślając o tym, co stało się poprzedniego dnia… Wszystko to wydawało mi się wręcz nierealne… W mojej małej, rodzinnej Kanagawie nikogo nie obchodziłem i zazwyczaj robiłem za tło, a tu nagle zainteresowało się mną dwóch najpopularniejszych chłopaków w szkole, przez co trzeci groził mi za to. Jak na mój gust, to była jedna wielka paranoja!
            Kiedy w końcu nadszedł świt, mnie dopiero zachciało się spać. Niestety nie mogłem pozwolić sobie na opuszczenie lekcji. Westchnąłem i niechętnie wywindowałem się do pozycji siedzącej, rozgrzebując pościel. Byłem ledwo żywy i szczerze wątpiłem czy nawet dojdę o własnych siłach do szkoły. Ziewnąłem rozdzierająco i spojrzałem na Kaia, który już zaczął się ubierać. Paradując w niezapiętej koszuli i bokserkach, szukał krawata. Pokręciłem głową z politowaniem i wskazałem na parapet. On zawsze go gubił…
            - Czemu mój krawat jest przycięty oknem? – zdziwił się i spojrzał na mnie, na co ja odpowiedziałem mu wzruszeniem ramion. – Taka… Coś się stało? – zapytał, a ja ponownie westchnąłem, padając na łóżko.
            - Nie wyspałem się… - szepnąłem, przytulając twarz do poduszki. Oczy same mi się zamykały.
            - Źle się czujesz? Może zaprowadzić cię do pielęgniarki? – zaproponował troskliwie. Przeszedł przez pokój i usiadł na brzegu mojego łóżka, obrzucając mnie uważnym spojrzeniem.
            - Nie. Aż tak źle nie jest – zmusiłem się do uśmiechu. – Wypiję dwie kawy i będzie dobrze – powoli podniosłem się i skierowałem do szafy.
            W nadzwyczaj ślimaczym tempie, które było przeciwieństwem mojego naturalnego szybkiego kroku, ubrałem się i wyszedłem do szkoły. Byłem nadal nieprzytomny, jedną nogą w krainie Morfeusza, przez co nie miałem pewności co do tego czy spakowałem się na właściwy dzień… Kiedy zastanawiałem się nad tym, przede mną, jakby spod ziemi, wyrósł Yoshizawa. Zmierzył mnie nieprzyjaznym wzrokiem, kiedy przechodziłem koło pomnika mieszczącego się przed wejściem do szkoły. Chłopak zaczął kierować się w moją stronę, a moje serce nagle przyspieszyło. Obawiałem się, że, tak jak wczoraj podejdzie do mnie i „uprzejmie” upomni, że mam się trzymać od Yo-ki z daleka. Stanąłem w miejscu, czekając aż do mnie podejdzie. Uznałem, że ucieczka i tak nie miała sensu – byłem tragicznym sportowcem, więc nawet nie śmiałem marzyć o tym, by móc się w jakiś sposób wykaraskać popisowym sprintem. Czekałem na to, co nieuniknione – czyli albo na wpierdol, albo (jeśli miał dobry humor) jedynie na kolejny solidny opieprz i wiązankę gróźb. Na wszelki wypadek rozejrzałem się dookoła, ten jeden jedyny raz mając nadzieję, że gdzieś w pobliżu będzie czaił się ten cały Takumi, który mógłby mnie obronić. Niestety pomyliłem się. Na dziedzińcu przed szkołą oprócz nas nie było nikogo. Przełknąłem głośno ślinę i zacisnąłem oczy, spodziewając się ciosu, kiedy Akira… przeszedł koło mnie obojętnie i skierował się w tylko sobie znanym kierunku. Zdziwiony ściągnąłem brwi w niezrozumieniu. Wczoraj był dla mnie wredny i chciał mnie nastraszyć, a dzisiaj, co? Przystajemy na nieprzyjaznym spojrzeniu? Coś ciężko było mi w to uwierzyć… Zgadywałem, że nie chce teraz się mną zajmować, gdyż szykuje dla mnie coś naprawdę paskudnego, co zamierza zrealizować nieco później – nastraszyłem sam siebie tą myślą. No nie ma co! Sam siebie dobijam!
            Poczułem się dość niekomfortowo… jakby ktoś wciąż się na mnie patrzył. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Yoshizawa, który zapewne wrócił ze swoimi kolegami, dlatego obróciłem się bardzo powoli. Byłem spowolnionym przez strach, który utrudniał szybkie przesyłanie impulsów z mózgu do mięśni, który krzyczał, żebym biegł przed siebie jak szalony nie zważając na nic innego. Bardzo się zdziwiłem, kiedy za sobą zobaczyłem… Yo-kę. Zamrugałem kilkakrotnie, aby upewnić się, że to nie jest żaden wytwór mojej wyobraźni. W istocie blondyn był całkowicie realny. Podszedł do mnie sprężystym krokiem i zatrzymał się naprzeciwko mnie. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak po chwili je zamknął i uśmiechnął się delikatnie, klepiąc mnie pokrzepiająco po ramieniu. Odszedł zostawiając mnie samemu sobie.
            Byłem zaskoczony tym, że pod wpływem jego dotyku nie spiąłem się tak, jak miałem to w zwyczaju po tym, jak ktokolwiek choćby mnie szturchnie. Jeszcze wczoraj, kiedy Yo-ka przyszedł do mnie do pokoju i próbował mnie pocałować, byłem cały sparaliżowany i nie mogłem oddychać, mimo że przecież wcale nie złączył naszych ust, opamiętując się w porę. A dzisiaj co? Nagle przestałem na niego reagować? A tak w sumie… to, dlaczego?
            Coś podejrzewałem, że i ten dzień będzie bardzo dziwny…
            Rozmyślenia zajęły mi kilka minut, czego efektem było to, że spóźniłem się na lekcję. Na moje nieszczęście na pierwszej godzinie miałem chemię… Powiem tylko, że nauczyciel był bardzo nerwowy i nienawidził spóźnień. Kiedy zaledwie pojawiłem się w drzwiach klasy, chemik krzyknął:
            - Nawet nie wchodź do tej sali!
            - Ja… Przepraszam bardzo za spóź... – przerwał mi w pół słowa, kiedy zacząłem się kłaniać, licząc, że może jakoś go udobrucham.
            - Nawet nie waż się wypowiadać tego słowa! Spóźnienie to najbardziej grubiańska oznaka braku szacunku! Nie przychodząc punktualnie na moje lekcje, drwisz ze mnie! A czy mogę zapytać, co jest dla ciebie ważniejsze od przyjścia na lekcje chemii? Co cię zatrzymało? – łypnął na mnie okiem, a ja zacząłem drżeć.
            - Przepraszam… - wyszeptałem. – Ja… po prostu zaspałem – skłamałem.
            - Czyli wolisz spać i grzebać się w łóżku niż uczyć się chemii?! – wykrzyknął oburzony. No tak… i znów się zaczyna, że przecież to jego przedmiot jest najważniejszy na świecie i jak ja mogę egzystować nie ucząc się chemii? Cóż, byłem humanistą; wzruszyłem ramionami w duchu. – Skandal!! – ryknął, a ja skuliłem się w sobie i już zamierzałem opuścić klasę, kiedy któryś z uczniów podniósł się ze swojego krzesła i zaczął mówić:
            - Proszę pana – zaczął głosem człowieka nieustępliwego i pewnego siebie, który w żadnym wypadku nie zamierzał znieść odmowy. – Senność to ludzka rzecz – złożył ręce w „piramidkę” na podkreślenie swoich słów. – Wiem, wiem, co zamierza pan teraz powiedzieć. Oczywiście, mógł wcześniej położyć się spać, ale przecież nie wie pan, co ten oto uczeń robił przed snem. Może właśnie uczył się chemii na dzisiejszą lekcję?
            Szczęka mi opadła i z hukiem uderzyła w podłogę, wbijając się w wykafelkowaną posadzkę na kilka dobrych centymetrów. Yo-ka?! Co on, do cholery, miał zamiar zrobić? Przecież tym swoim całym przedstawieniem mógł tylko narobić sobie kłopotów! Zresztą… wcale się nie uczyłem chemii przed snem. Nigdy nie uczyłem się chemii, bo jej nie lubiłem, co było przyczyną moich marnych ocen z tego przedmiotu.
            Blondyn dalej ciągnął swoje „kazanie”, podczas którego nie spojrzał na mnie ani razu. Ciągle wpatrywał się w nauczyciela, który wciągnął powietrze ze świstem i spojrzał groźnie na chłopaka, który wystąpił w mojej obronie. Modliłem się, żeby zaraz nie zaczęło się rzucanie fiolkami ze stężonym kwasem siarkowym IV…
            - W takim razie dam mu ostatnią szansę… a z racji tego, mój miły, – zwrócił się do Yo-ki – że tak dzielnie walczysz o „sprawiedliwość” dla innych uczniów, ty również poniesiesz tego konsekwencje – uśmiechnął się wrednie. – Proszę was obu do odpowiedzi. Będę dziś na tyle miły, że pozwolę wam się konsultować i jeżeli jeden nie będzie znał odpowiedzi, drugi może mu pomóc. Jeżeli natomiast nie odpowiecie na choć jedno moje pytanie, obaj dostaniecie jedynki i będziecie zmuszeni opuścić tą klasę, a następnie odwiedzić dyrektora w jego gabinecie? Czy to jasne? – upewnił się.
            Obaj kiwnęliśmy głowami. No pięknie! Jesteśmy w dupie! Wiedziałem, że to się tak skończy! Nie dość, że ja oberwałem, to teraz blondyn pójdzie ze mną na dno! Z pewnością teraz już przestanie się mną interesować… a może w sumie to i dobrze?
            Jak już wspominałem, byłem humanistą i nigdy nie uczyłem się chemii. Ta ocena niedostateczna z pewnością mnie udupi i na koniec semestru będę zagrożony, bo w sumie to z pozytywnych ocen w dzienniku miałem tylko jedną tróję i dwie dwóje, a reszta to same oceny niedostateczne!
            Zaczęła się rzeź… Nauczyciel zadał mi pierwsze pytanie. Dotyczyło ono jakiegoś pojęcia, którego nazwy nie umiałem nawet powtórzyć. Oczywiście odpowiedzi nie znałem, toteż stałem tylko jak kołek wbity w ziemię i tępo wpatrywałem się w nauczyciela, naiwnie licząc na cud. Jakaś podpowiedź? Pytanie ratunkowe? Może chociaż manna z nieba albo trzęsienie ziemi czy pożar? Nic z tych rzeczy! Całe szczęście w tym momencie Yo-ka przyszedł mi z pomocą! Odpowiedział na pytanie, a chemik naburmuszył się. Coś podejrzewałem, że kolejne pytania, które zamierzał zadawać nie miały zbyt wiele wspólnego z tematami, które przerobiliśmy na lekcjach. Mogłem założyć się, że to miała być zemsta z jego strony! W sumie… to nawet gdyby zadawał pytania z materiału, który był już na lekcji, mało by mi to dało, bo nawet na lekcjach nie uważałem, gdyż zazwyczaj zamiast robić notatki, pisałem opowiadania, piosenki, wiersze, będąc myślami gdzieś daleko, daleko poza pracownią chemiczną. Westchnąłem żałośnie, spuszczając wzrok. Nauczyciel ściągnął groźnie brwi spoglądając na blondyna, na co ten uniósł podbródek w niemalże wojowniczym geście. Kolejne pytanie. Ja milczałem jak grób, kiedy chłopak stojący obok mnie odpowiadał. Nie wiedziałem, o czym rozmawiali. Wszystko to, co słyszałem przypominało mi dziwny bełkot, z którego wychwytywałem jedynie spójniki „i”, „oraz”, „lub”. Niby język znajomy, a jednak nic nie mogłem z tego zrozumieć. Zupełnie jakby ci dwaj zaczęli specjalnie porozumiewać się jakimś dialektem, żebym nie wiedział, o czym mówią. Padały następne pytania, a Yo-ka najwyraźniej dopiero się rozkręcał. Skąd on miał taką wiedzę? Chyba był lepszy nawet od Kaia!
            Stałem w cieniu blondyna, a właściwie to w cieniu jego wiedzy i przestępowałem z nogi na nogę, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Aż w końcu padło pewne nieszczęsne pytanie…
            Yo-ka w końcu się pomylił. Mylić się rzeczą ludzką, jednak nie na lekcji chemii – oj, nie… Z tego, co udało mi się zrozumieć, chłopak pomylił się w jakiejś drobnostce, szczegółu, który dla mnie nie miał żadnego znaczenia. W moim mniemaniu nauczyciel powinien oszczędzić chociażby jego ze względu na niesamowitą wiedzę z zakresu tego przedmiotu, jaką popisał się blondyn, jednak chemik okazał się być zawistny. Widocznie wcześniejsze wystąpienie Yo-ki wzywające niemalże do sprawiedliwego oceniania uczniów ubodło go, co odebrał niemalże jako osobistą obelgę. Było to czyste chamstwo z jego strony, ale nie zmienił zdania, a więc obaj zostaliśmy pożegnani ozięble, po czym zostały wskazane nam drzwi. Pedagog nie omieszkał z satysfakcją podkreślić raz jeszcze, iż świeżutkie oceny niedostateczne za moment przyozdobią rubryki z naszymi ocenami.
            Przez chwilę stałem w osłupieniu, jednak w końcu się ruszyłem. Skierowałem się ku wyjściu, a chłopak patrzył za mną tępo, po czym szybko zwinął swoją torbę i wyszedł zaraz za mną.
            - To nie mogło skończyć się inaczej… - westchnąłem, kiedy już byliśmy na pustym korytarzu.
            - Uważasz, że zrobiłem to specjalnie? – zapytał.
            - C-Co…? – spojrzałem zdziwiony, że nadal tu jest. – Nie, nie… Mówiłem do siebie… Na chemii zawsze mam jakieś przypały… - wywróciłem oczyma i ruszyłem w prawą stronę. – Przepraszam, że cię w to wciągnąłem – powiedziałem, odchodząc już.
            - Ach… - mruknął. – Czekaj! – podbiegł do mnie. – Przecież ja sam się wyrwałem! – zauważył. – Ale nie żałuję… - uśmiechnął się rozbrajająco, po czym złapał mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć w przeciwnym kierunku, w którym obecnie zmierzałem. – Chodź.
            - Gdzie? – zdziwiłem się. – Przecież mieliśmy iść do dyrektora…
            - Daj spokój – prychnął. Zeszliśmy po drewnianych schodach na parter do głównego holu. – Jakoś nie mam ochoty słuchać, jak to nasz kochany dyrektor drze się na nas za to, że nauczyciel chemii jest nienormalny i nieludzki… jakby jemu nigdy nie zdarzyło się nigdy spóźnić – fuknął, wywracając oczyma.
            Wyszliśmy ze szkoły i minęliśmy pomnik Murasaki Shikibu. Skręciliśmy w wąską ścieżkę, którą można było dojść do akademika naszego rocznika.
            - Ty wiesz, że nie zaspałem, prawda? – zapytałem po chwili.
            - Tak… Właśnie dlatego mam do ciebie jedno pytanie… Czy kiedy cię minąłem, Yoshizawa wrócił się? – nie zrozumiałem, o co mu chodzi, dlatego chłopak kontynuował wypowiedź. – Kiedy już wszedłem do szkoły czy ponownie spotkałeś Akirę? Czy to on cię zatrzymał?
            - Nie – odpowiedziałem szybko. – Ja… po prostu… Sam nie wiem. Tak jakoś chyba wolno szedłem… – zaśmiałem się nerwowo.
            Miałem ochotę zapytać: „A co cię to interesuje?”, ale po chwili zacząłem kojarzyć fakty… Czyżby…? Yoshizawa nie zaatakował mnie tylko dlatego, że za moimi plecami dostrzegł Yo-kę, o którego względy przecież zabiegał? Skoro zależało mu na blondynie, nie chciał mu się sprzeciwiać, gdyż tym mógł go przecież rozłościć. A Yo-ka nie chciał mojej krzywdy… Tylko pozostaje pytanie: dlaczego? Zafrasowałem się… Po chwili przypomniały mi się słowa, jakie wczoraj od niego usłyszałem: „Ja… Wiem o tobie znacznie więcej, niż ci się może wydawać… Wiem, bo zainteresowałeś mnie i chciałem się o tobie dowiedzieć czegoś więcej… Wyjaśniłbym ci dlaczego, ale nie chcę jeszcze bardziej namieszać ci w główce”… Chronił mnie, bo go zainteresowałem? To przecież bez sensu!
            Zatrzymaliśmy się w parku. Między drzewami zauważyłem budynek naszego akademika… więc jakby co, będę miał blisko do miejsca, w którym będę mógł się ukryć… nie, stop! O czym ja znowu myślę? Podświadomie już szukam drogi ucieczki? Przecież jak dotąd zamieniliśmy ze sobą zaledwie kilka zdań, a on nie zrobił mi żadnej krzywdy. Ba! Nawet mnie chronił!… Mimo wszystko bałem się go. Sam nie wiedziałem dlaczego. Wzbudzał we mnie taki sam niepokój jak inni ludzie, jednak na jego dotyk nie reagowałem tak gwałtownie… I dopiero w tym momencie zdałem sobie sprawę, że chłopak wciąż trzyma mnie za rękę! Mało tego! Nawet poczuł się na tyle pewnie, kiedy ja oddałem się rozmyślaniom i odleciałem, że pozwolił sobie nawet wpleść swoje palce między moje. Orientując się, co zrobił, szybko wyrwałem rękę z jego uścisku.
            - Zostaw! – pisnąłem cienko.
            Blondyn spojrzał na mnie zdziwiony, ale zaraz uspokoił i uśmiechnął się z bólem.
            - Wybacz… zapomniałem, że…
            - Nie kończ! – syknąłem. Nie chciałem znów słyszeć, jak wypomina mi, że boję się ludzi!
            Yo-ka zamilkł i usiadł na ławeczce, przed którą się zatrzymaliśmy, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wskazał mi miejsce obok siebie, jednak ja pokręciłem głową.
            - To chyba nie był najlepszy pomysł… w sensie to wyjście ze szkoły – mruknąłem. – Wolę wrócić – już odwróciłem się i zamierzałem odejść, ale blondyn złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie, usadzając mnie na swoich kolanach.
            Co innego poklepanie po ramieniu, a co innego usadzenie kogoś na swoich kolanach i przytulanie go! To była przesada! Spanikowałem i zacząłem mu się wyrywać, próbując wstać, ale nie udało mi się. Chłopak był ode mnie o wiele silniejszy. Kiedy szamotałem się, on jedynie jeszcze mocniej zacieśniał uścisk, przyciągając mnie tym samym do siebie. Po pewnym czasie zaczęło mi już brakować sił, dlatego bezwładnie opadłem na niego, oddychając ciężko. Yo-ka ułożył brodę na moim ramieniu i przymknął oczy. Na ślepo odnalazł moją dłoń i na powrót wcisnął palce między moje. Kciukiem uspakajająco głaskał mnie po jej grzbiecie. Powoli zacząłem normalnie oddychać, biorąc coraz głębsze i równomierne oddechy. Nagle wszystkie siły jakby zostały ze mnie w jakiś magiczny sposób wyssane – nie miałem nawet siły utrzymać otwartych oczu, dlatego pozwoliłem opaść powiekom.
            - Prosiłem cie, żebyś przede mną nie uciekał… - szepnął mi do ucha, owiewając się ciepłym oddechem.
            Zadrżałem, jednak już nawet nie próbowałem się wydostać z jego objęć. Siedziałem bez sił, czekając bezwładnie na samoistny rozwój wydarzeń. Westchnąłem cicho i wygodniej ułożyłem głowę na jego obojczyku. Poczułem się… dziwnie bezpiecznie. Tego nigdy bym się nie spodziewał. Bezpiecznie? Bezpiecznie nie czułem się nawet we własnym domu, obawiając się, że ktoś obcy może tam wejść – choćby listonosz. A teraz… ogarnęła mnie taka błogość, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie czułem. To było doprawdy cudowne uczucie! Chciałem, żeby trwało wiecznie, mimo że niepokoiło mnie. Z jakiej niby racji czułem się bezpiecznie w objęciach prawie całkiem obcego mi chłopaka?
            - Chciałbym porozmawiać z tobą o twojej fobii dotyczącej ludzi – mruknął cicho. „Fobii”? Zdziwiłem się. Nigdy wcześniej nie myślałem o tym w ten sposób. Po prostu uważałem siebie za jakieś dziwne indywiduum, które nie pasowało do ogółu społeczeństwa… Przywykłem do myśli, że ludzie do końca życia będą już wytykać mnie palcami i nazywać „dziwakiem”. Myślałem, że jestem outsiderem, introwertykiem, ale… żeby nazwać to zaraz „fobią”? A może jednak nie było to takie głupie…? – Wiesz, że musisz z tym walczyć? Nie możesz się temu tak poddawać – zaczął niepewnie.
            Mimo wszystko skrzywiłem się. Nie chciałem rozmawiać z nim na ten temat. Nie znałem go. A co jeśli robił sobie ze mnie żarty? Był przecież takim szkolnym celebrytą, a robienie żartów z innych to dla nich chleb powszedni… Nie chciałem paść jego ofiarą, dlatego wolałem trzymać się od niego z daleka. Bo to przecież takie dziwne… Najładniejszy i najbogatszy chłopak w szkole interesował się mną… z litości? Chciał zyskać moje zaufanie i zostać moim przyjacielem, dlatego… że mu mnie szkoda?
            - Chyba powinniśmy już iść… Zaraz koniec pierwszej lekcji… - uciąłem. Chłopaka nie ucieszyła ta wiadomość, ale mimo wszystko niechętnie się ze mną zgodził.
            - Kiedyś i tak o tym porozmawiamy… - poinformował mnie i chciał już zabrać rękę, którą obejmował mnie w pasie, aby mnie uwolnić z uścisku, kiedy ja niespodziewanie odezwałem się:
            - Jeszcze chwilę – jęknąłem, po czym wtuliłem jeszcze bardziej.
            Yo-ka wydawał się być zaskoczony, ale bez wahania objął mnie, splatając dłonie w dolnych partiach moich pleców.
            Jeszcze przez chwilę chciałem czuć to błogie bezpieczeństwo. Chciałem naćpać się tym uczuciem do obłędu i dokładnie je zapamiętać, by później móc je wspominać, odtwarzać przy kolejnych bezsennych nocach.

            ***

            Po lekcjach szybkim krokiem, niemalże biegiem skierowałem się do akademika. Przeskoczyłem próg budynku, po czym szybko przeszedłem korytarz i znalazłem się w swoim pokoju. Zamknąłem za sobą drzwi z hukiem. Moje serce nadal biło niesamowicie szybko, kiedy tylko wróciłem wspomnieniami do tej sceny z parku… Coś niesamowitego! Czułem się z tym wspaniale… a jednocześnie jakoś dziwnie… jakoś tak obco. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś podobnego, dlatego nie umiałem poradzić sobie z tymi wszystkimi uczuciami, które we mnie wręcz wrzały. Już samo to zjawisko było dla mnie obce, przez co chodziłem, jakbym połknął kij od szczotki.
            Z tymi wszystkimi dylematami zwróciłem się do jedynej osoby, która mogła mi w tej chwili pomóc.
            - Kai! – krzyknąłem do chłopaka, który leżąc na łóżka na brzuchu i machając nogami w powietrzu, rozwiązywał zadania z fizyki i słuchał muzyki, mając wciśnięte w uszy słuchawki. Brunet przewrócił się na plecy i spojrzał na mnie z uśmiechem.
            - No co tam? – zapytał, wyjmując z ucha jedną słuchawkę.
            Szybko usiadłem na jego łóżku i zabrałem mu MP4, z którego właśnie słuchał muzyki. Zamknąłem jego książkę i zeszyt, po czym odrzuciłem ją gdzieś w kąt pokoju. Byłem cały roztrzęsiony. Tanabe spojrzał na mnie z niepokojem. – Co się stało?
            - No właśnie chcę, żebyś to ty mi to powiedział! – zawyłem płaczliwie, po czym opowiedziałem mu całą wczorajszą oraz dzisiejszą historię. Kiedy skończyłem, spojrzałem na niego szklistymi oczami. – Co to jest? Co mam zrobić?
            - Hm… - udał, że się zamyśla. Uśmiechnął się szeroko, ukazując swoje boskie dołeczki. – Myślę, że pierwszy raz w życiu zakochałeś się – powiedział prosto z mostu, po czym poczochrał mi włosy. Odruchowo odtrąciłem jego rękę.
            - Co? Niemożliwe! – zacząłem lamentować. – Zresztą… przecież to jest chłopak! – wykrzyknąłem, na co Yutaka spojrzał na mnie krzywo. – No wiem, że w tej szkole jest wiele homoseksualistów… i wiem, że nawet z jednym dzielę pokój… i że nawet mu się nieźle powodzi u starszych – spojrzałem na niego znacząco, mają na myśli oczywiście to, że Kai flirtował z tym całym Aoim z wyższej klasy. – Ale ja chyba taki nie jestem – pokręciłem głową. – Ja w ogóle jestem aseksualny!
            - Co do Aoia – od razu się domyślił, o kogo mi chodziło – to powiem ci, że nic z tego nie wyszło, bo okazało się, że on ma już chłopaka… Jakiegoś „Ślicznego” z naszego rocznika… Yuu pokazał mi jego zdjęcie, ale nie kojarzę go – wzruszył ramionami. – A co do ciebie… Skoro Yo-ka się w tobie zakochał, to chyba znaczy, że nie jesteś znowu taki aseksualny, co? – uśmiechnął się rozbrajająco. – A ten cały Takumi czy jak mu tam było? Chciał się z tobą umówić na randkę! To ty masz powodzenie, a nie ja! I to całkiem niezłe! Dwóch chłopaków na raz to świetny wynik! – zaśmiał się serdecznie, jednak mnie nie było do śmiechu.
            - Kai… nie żartuj sobie… co ja mam zrobić? – spojrzałem na niego spod byka.
            - Sam nie wiem – wzruszył ramionami. – Nie umiem postawić się na twoim miejscu, bo ja lubię, kiedy wokół mnie jest dużo ludzi… Jednak mogę ci powiedzieć, co zrobił bym w takiej sytuacji: spotkałbym się z Yo-ka jeszcze kilka razy. Myślę, że dzięki temu będziesz mógł ocenić czy cokolwiek do niego czujesz; a jeśli już stwierdzisz, że tak, czujesz coś do niego, to także dokładnie uświadomić sobie, co to za uczucie. Zdecydujesz, jak chcesz go traktować: jako przyjaciela czy może kogoś bliższego? – podsunął mi pomysł.
            - Proszę cię… Na pewno z nim nie będę! W sensie… w związku! On jest najpopularniejszym chłopakiem w szkole! Jest bogaty i w dodatku mądry, udowodnił mi to dziś na chemii! A ja nie dość, że pochodzę z średniozamożnej rodziny, to nie jestem ani przystojny, ani nie mam ciekawej osobowości! Inteligencją też przesadnie nie grzeszę… Jedynie lubię angielski i japoński… piszę jakieś ścierwa, które, o zgrozo, pozwalam sobie nazywać wierszami i nikomu nie daję ich do przeczytania! Jeśli spotkałbym się z nim kilka razy, z pewnością zrozumiałby, że jestem nic nie warty! – zaprotestowałem spanikowany.
            - Nie mów tak! – zganił mnie. – Nawet nie wiesz, ile jesteś warty! Zrobisz, co chcesz, ale… ja myślę, że to nie jest zły chłopak. Z pewnością sobie z ciebie nie żartuje i skoro, jak sam powiedział, wiele o tobie wie i nie odrzuciło go to… wytłumaczenie jest jedno: zależy mu na tobie! On może pomóc ci z tymi rozterkami… kto wie? Może cię zmieni? Może wywróci całe twoje do góry nogami? Uważam, że warto spróbować, ale… zrobisz, co chcesz – powtórzył, wzruszając ramionami. – A teraz wybacz, ale muszę odrobić pracę domową, bo jutro będę pytany – wstał i podniósł z podłogi swoje rzeczy.
            Przesiadłem się na swoje łóżko i położyłem się na nim, nie dbając nawet o to, że mundurek zapewnie się pogniecie. Zasłoniłem twarz dłońmi w akcie bezradności… Kai nic mi nie pomógł… Z pewnością sobie ze mnie żartuje, a ja nadal nie wiem, co zrobić…
            Ech…
            Chyba, że…
            Nie, nie, to głupi pomysł…

            A może jednak?

Monsters cz.4




MONSTERS CZ. 4

- Nie sądziłem, że neandertalczyk potrafi śpiewać… - poklepał mnie po ramieniu. – Koniec picia panowie. Jutro próba! Na dziesiątą! Z nowym wokalistą!


Chłopaki, idący przodem, musieli przeciskać się przez gęstniejący tłum, który chciał mi się przyjrzeć, natomiast przede mną rozstępował się on niczym Morze Czerwone w Starym Testamencie (no co… święta idą nie? xD od aut.). W końcu wyszliśmy z klubu, a ja nadal czułem na plecach palące spojrzenia gapiów. Wzdrygnąłem się. To było bardzo nieprzyjemne… wzbudzać takie zainteresowanie.

Byłem tak przejęty ostatnim wydarzeniem, że nawet nie zwróciłem szczególnej uwagi, kiedy nagle Zero jakby rozmył się w powietrzu, a Karyu wcisnął mnie i Tsu do swojego rozklekotanego subaru. Kiedy tylko zobaczyłem znajomy blok, w którym mieściło się mieszkanie perkusisty, odetchnąłem z ulgą. Tam przynajmniej będę mógł się zaszyć w sypialni ciemnowłosego, gdzie ani on, ani Tyczka nie będą mnie tak ostentacyjnie przewiercać wzrokiem.
Oczywiście, jak mogłem się domyślić, nie było mi to dane. Tsukasa, oznajmiając, że boli go głowa poszedł się położyć, zostawiając mnie sam na sam z samozwańczym królem, który rozsiadł się wygodnie na fotelu i zmierzył mnie wzrokiem.
- Normalnie pewnie powiedziałbym, że to zapewne twoja wina, że boli go głowa, ale cóż… muszę przyznać, neandertalczyku, że umiesz śpiewać – założył nogę na nogę.
- Mhm… - mruknąłem niezadowolony. Cholera, to ja chciałem pod tym pretekstem uciec do sypialni i tam pozostać na wieki!
Jedne, czego nauczyłem się przez te kilka dni, to, że lepszym rozwiązaniem jest ignorowanie docinek lidera, niż droczenie się z nim. Usiadłem po turecku na podłodze i włączyłem telewizor. Następnie zabrałem jedną z poduszek z kanapy i położyłem się na niej, uprzednio ustawiając kanał na jakiejś stacji muzycznej, gdzie akurat nadawano smutną, rockową balladę. Zgadywałem, że o nieszczęśliwej miłości… Może tematyka nie dotyczyła akurat mnie, ale w każdym razie muzyka łagodziła zszarpane nerwy. Przycisnąłem twarz do poduszki, kładąc się płasko na podłodze.
- A ty co? Upiłeś się? Odwala ci? – parsknął.
- Nie, po prostu nie mam się gdzie położyć, bo ty zająłeś sofę, a Tsukasa sypialnię… - mruknąłem nie odrywając twarzy od poduszki. I nagle mnie coś tknęło… - Ty prowadziłeś po pijaku?
- Oj tam zaraz po pijaku… - machnął ręką. – Ledwo trzy drinki wypiłem – wzruszył ramionami.
Nie odpowiedziałem. Chciałem zasnąć, ale, jak na złość, sen nie chciał przyjść. W dodatku podłoga to mało wygodne miejsce, szczególnie, kiedy leżąc na brzuchu masz wrażenie, że zgniatasz sobie żebra własnym ciężarem ciała. A jakby tego wszystkiego było mało, Karyu zaczął mnie dźgać po plecach.
- Nudzi ci się? Przyjaciół szukasz? – warknąłem.
- Bardziej to pierwsze – spojrzał na mnie znudzony. – Mam pytanie.
- Jakie?
- Słyszałem od Tsu, że tam w Ameryce masz jakąś dziewczynę… prawda?
- No prawda… - westchnąłem, przewracając się na wznak, żeby w końcu przestał mnie dźgać. – I co z tego?
- Jakiej ty jesteś w końcu orientacji? Niby masz dziewczynę, a po trzech drinkach i butelce piwa, liżesz się z basistą z mojego zespołu, jakbyście byli parą od zawsze… Pytam z ciekawości – usiadł obok mnie, a ja zasępiłem się.
- Ee… No wiesz… - podrapałem się po głowie. – Zasadniczo to zawsze uważałem się za hetero… Ale teraz to zaskoczyłem sam siebie – wyznałem, a chłopak uśmiechnął się cwaniacko. – O co ci tym razem chodzi?
- O to, że chyba wiem, co się święci…
- Niby co? – podniosłem jedną brew.
- Są dwa warianty; na jutrzejszej próbie albo będziesz się TYLKO całował z Zero, albo od razu będziecie się pieprzyć w kiblu – powiedział dobitnie. – Szczerze, to mam nadzieję, że będziecie się rżnąć, bo już dawno nie oglądałem jakiegoś dobrego porno na żywo – zaśmiał się, a ja skarciłem go wzrokiem, na co rudzielec roześmiał się jeszcze głośniej.
- Ty jesteś niewyżyty! – załamałem się. – Tsukasa ci nie daje? – prychnąłem.
- Co? – syknął, momentalnie tracąc humor.
- Ano właśnie to – wzruszyłem ramionami. – Nie udawaj niewiniątka. Wiedziałem dlaczego chciałeś, żeby Tsu patrzył na nas, podczas tego striptizu; chciałeś żeby patrzył na ciebie, widział Twoje reakcje. Zresztą… widać po was, że jesteście w sobie zakochani. Możecie się wzajemnie obrażać, wyzywać i udawać, że nic dla siebie nie znaczycie, ale ja i tak wiem swoje. W sumie, dzięki takiemu wyjaśnieniu, twoje zdenerwowanie na mój widok, kiedy Oota przyprowadził mnie tutaj po raz pierwszy, nie byłoby takie bezpodstawne… po prostu bałeś się, że ci go zabiorę. To ogólnie wyjaśnia całą twoją niechęć do mnie…
- Masz bardzo bujną wyobraźnię, chłopczyku – mruknął, przeczesując palcami moje włosy.
- O… Teraz to już „chłopczyku” a nie „neandertalczyku”? Szok! – pociągnął mnie za kosmyki, przez co skrzywiłem się i już nie miałem zamiaru więcej mu tego wypominać. – A poza tym… Cały czas trzymacie się razem. Możecie wmawiać innym, że jesteście tylko kolegami z zespołu, ale te konspiracyjne szepty, uśmieszki, kiedy myślicie, że nikt was nie obserwuje… to wszystko was zdradziło. Z pewnością jesteście dziwną parą… ale zawsze parą – powiedziałem obojętnie, bawiąc się pierścionkiem na palcu.
- Jeśli powiesz o tym Zero… - ściszył głos pochylając się nade mną i szarpiąc za włosy – obiecuję, że zamienię twoje życie w piekło. On nie może się o tym dowiedzieć! Jasne? – znów zaczął mnie delikatnie gładzić po głowie, zupełnie tak, jakbym był jego ulubionym zwierzakiem.
- Nawet nie zamierzałem mu tego mówić – przewróciłem się na brzuch i spojrzałem na niego, podnosząc się na łokciach. – I nie ciągnij mnie za włosy – upomniałem go. – To boli – skrzywiłem się.
- Jasne – uśmiechnął się pobłażliwie i znów zaczął mnie głaskać. Położyłem poduszkę na jego niesamowicie chudym udzie, a następnie układając splecione ręce pod brodą, ułożyłem na nich głowę. – Zachowujesz się jak kot – zaśmiał się. – Raz pogłaskany domagasz się uwagi i pieszczot – mruknąłem z zadowoleniem, również będąc rozbawiony tą myślą.
- Lubię koty – uśmiechnąłem się. – I lubię, kiedy ktoś mnie głaszcze i poświęca mi uwagę.
- Ale nie lubisz kiedy ktoś się na ciebie gapi – podsumował. – Widziałem, jaki dyskomfort sprawiały ci te wszystkie spojrzenia w barze… i wzrok Zero. Jak ostatkami sił hamowałeś się, by mu nie przywalić. To było zabawne – zachichotał.
- A właśnie… A propos Zero… On na wszystkich się tak gapi, czy po prostu nigdy nie widział Japończyka, który może tak pokalać swój ojczysty język?
- On nigdy się nie gapi. Nigdy nawet nie zwraca na nikogo uwagi – odpowiedział gitarzysta. – Dlatego nas, mnie i Tsu, zdziwiło, kiedy nie dość, że wykonał twoje polecenie to w dodatku uśmiechnął się. W ogóle to dziwne… Zero i uśmiech. On zazwyczaj siedzi cicho i wszystko obserwuje z bezpiecznej odległości, wyciągając tylko i wyłącznie sobie znane wnioski… To do niego zupełnie niepodobne…
- Sugerujesz, że zaczął ćpać albo po prostu wciągać wybielacz w proszku? – podniosłem jedną brew. – To taki super tani zamiennik dragów dla slumsów… Tylko on szybciej sieje spustoszenia w organizmie… Chociaż nie wiem, czy jest uzależniający, czy jedynie biorą go tak zdesperowani ludzie, którzy nie mają nic innego do roboty…
- Wiesz… Istnieje prostsze wyjaśnienie – powiedział, a jego ręka zjechała niżej na mój kark. Zaczął mnie masować, a ja mruknąłem głośniej.
- Ale mi dobrze… Nie mogłeś być dla mnie taki od razu? – palnąłem, ale zaraz wróciłem do odpowiedniego tematu. – Jakie to niby wytłumaczenie?
- Może się zakochał?
- Nie może odnieść mojej pustej szklanki, a może się zakochać?
- No chyba każdy ma jakieś ludzkie uczucia, nie?
- Podobno… - mruknąłem, moszcząc się na jego nogach jeszcze wygodniej. – A masz może już podejrzenia w kim?
- To nawet nie są już podejrzenia tylko stuprocentowa pewność – zaśmiał się. – To ty! – z wrażenia momentalnie poderwałem się, przez co uderzyłem głową w łokieć chłopaka i ponownie opadłem na jego nogę.
- Au… - jęknąłem. – Że niby co?!

***


Wieczorem, po prowizorycznej kolacji, jaką udało nam się wydrzeć od zaprzyjaźnionego z Tsukasą właściciela niewielkiej restauracji, postanowiłem przejść się po okolicy, bo jak wiadomo, gdy człowiek sam zgubi się raz, drugi, to potem najlepiej zapamiętuje drogę – a zapowiadało się na to, że całe trzy tygodnie spędzę u perkusisty, więc przynajmniej wypadałoby zobaczyć, gdzie się było. Zresztą Tsu miał pretensję do Karyu o to, że ten przyznał, że ich związek, to nie jedynie moje mylne wyobrażenia. Zgadywałem, że dojdzie do „kłótni małżeńskiej”, przy której wolałem nie być obecny.
Dałem ponieść się błędnemu krokowi i po kilku minutach spaceru zorientowałem się, że znajduję się przed tym samym hotelem, w którym Oota próbował znaleźć mi zakwaterowanie. W tym właśnie momencie jakiś facet wszedł przez obrotowe szklane drzwi do środka i skierował się do windy, taszcząc za sobą wielką walizkę.
- Nie ma wolnych pokoi, co? – burknąłem i skręciłem w wąską uliczkę.
Ponownie usiadłem na tym samym murku, gdzie po raz drugi spotkałem perkusistę. Założyłem nogę na nogę i zapaliłem papierosa. Pobliski parking był prawie pusty. Głównymi, równoległymi do siebie ulicami, między którymi mieścił się murek, na którym siedziałem, gnały stada ludzi, lśniły kolorowe bilbordy, a tu… nic. Cisza i spokój; ciemność przetykana gdzieniegdzie latarniami gazowymi o słabym, chorobliwie żółtym świetle. Zaciągnąłem się używką i przymknąłem na chwilę powieki. Dzisiejszy wieczór był wyjątkowo zimny, a ja, paradując w samej bluzce z rękawami do łokci, nie pomyślałem nawet, żeby wziąć ze sobą coś cieplejszego. Zadrżałem i przekląłem w myślach samego siebie. Skrzywiłem się dodatkowo myśląc o tym, że prawdopodobnie dzisiejszą, jak i każdą następną noc będę musiał spędzić na kanapie w salonie pod cienkim kocem, gdyż Tyczka, korzystając z tego, że dowiedziałem się o nim i Tsu, z pewnością nie odmówi sobie władowania się do sypialni własnego chłopaka.
Nagle moje rozmyślania przerwało coś ciepłego, co wylądowało na moich ramionach. Otworzyłem oczy i odwróciłem się. Za mną stał Zero – jeszcze bardziej roznegliżowany niż ja, z racji tego, że miał na sobie jedynie białą bokserkę; oddał mi swoją kurtkę. Spojrzałem na niego zdziwiony i wydukałem:
- Dziękuję… - rzuciłem niedopałek na ziemię i zdeptałem go.
Chłopak skinął głową, co chyba miało oznaczać „proszę” i usiadł obok, obejmując mnie jednym ramieniem. Zamrugałem kilkakrotnie zanim dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobił.
- Ee… Wiesz… Chyba aż tak zimno nie jest – odsunąłem się od niego, a on roześmiał się dźwięcznie i spojrzał na mnie rozbawiony, po czym znów przysunął się do mnie i położył mi rękę na kolanie. – Przestań – zmarszczyłem brwi, ale on tym razem nie zamierzał wykonać mojego polecenia. Jego dłoń powędrowała ku górze, sunąc po wewnętrznych stronach moich ud. Próbowałem go od siebie odetchnąć, ale basista był ode mnie silniejszy. – Zero! – krzyknąłem, ale się tym nie przejął.
Jednym sprawnym ruchem (naprawdę nie wiem jak to zrobił) rozsunął moje nogi, a następnie usiadł mi na kolanach, trzymając za biodra.
- Co ty odpierdalasz?! – fuknąłem, a on zaczął bawić się krawędzią mojej bluzki.
W końcu wsunął pod nią zimną dłoń i zaczął gładzić mój brzuch, a ja gwałtownie wciągnąłem powietrze. Zaraz potem nachylił się nade mną i lewą ręką gładząc moje podbrzusze, a prawą dobierając się do rozporka, pocałował mnie krótko. Ledwo musnął moje usta, ale to wystarczyło żebym zachwiał się do tyłu i przed wylądowaniem z głową w krzakach, uratował mnie tylko jego refleks. Zero szarpnął za przód mojej koszulki i nie pozwolił mi upaść. Spojrzał na mnie na wpół zadowolony, na wpół rozbawiony i przejechał językiem od mojego prawego obojczyka do górnej wargi, po czym uśmiechnął się delikatnie i zmysłowo.
- A teraz… - szepnąłem. – Co to, do kurwy nędzy, miało być?! – odepchnąłem go z takim impetem, że chłopak wylądował na ziemi. Przez chwilę patrzył na mnie oszołomiony, a następnie znów się roześmiał. Uklęknął przede mną i oparł przedramiona na moich kolanach na przemian rozsuwając i zsuwając je ze sobą.
- Zimno… - westchnął. – Nadal ci zimno?
- Podniosłeś mi ciśnienie do tego stopnia, że jest mi już gorąco – ściągnąłem z ramion kurtkę i cisnąłem nią w niego. Basista zręcznie ją złapał, a ja założyłem nogę na nogę i odwróciłem głowę w bok, będąc obrażonym… W pewnym momencie miałem takie małe deja vu… Tylko tak jakbym teraz wcielił się w rolę Tsukasy… - Dlaczego to zrobiłeś? – burknąłem.
- Bo miałem ochotę – wyjaśnił bez skrupułów. „Pięknie… Mieszkam razem z narcyzem i samozwańczym królem z mroczną przeszłością… kto wie może nawet i zamordowali byłego gitarzystę i wokalistę, wszystko jest możliwe… oraz zadaję się z basistą pederastą i seksoholikiem! Świetnie!” – jęknąłem w myślach. – Oj nie bądź obrażony… I nie mów, że ci się nie podobało – podniósł nonszalancko jedną brew.
- Nie, nie podobało mi się – prychnąłem. – I masz tak więcej nie robić, albo pożyczę od Tsukasy pałeczki i zgadnij co z nimi zrobię… - syknąłem złowieszczo, mrużąc oczy i posyłając mu spojrzenie pełne urazy.
- W klubie ci się podobało… - mruknął.
Nie mogłem zaprzeczyć. Tamten pocałunek miał w sobie coś istnie magicznego… coś, co sprawiało, że nie chciałem go kończyć, ale ten? Zero potraktował mnie jak zwykłą dziwkę! Uliczną kurwę, z której uczuciami nikt się nie liczy! Mimo moich protestów zrobił to, co chciał, a ja naprawdę byłem na niego zły. Nie chciałem żeby mnie tak traktował… Zresztą… Co to miało być? Od tak pojawia się znikąd i zaczyna mnie dotykać i lizać – to chore!
Kiedy nie zaprzeczyłem na twarzy muzyka pojawił się triumfalny uśmiech. Na ten widok wywróciłem oczyma i wstałem, omijając go.
- Wyjaśnijmy sobie jedno – powiedziałem ostro. – Ten pocałunek w klubie to było jedynie zwykłe, durne zadanie wymyślone przez Karyu! A teraz przesadziłeś! – już zamierzałem odejść, nawet postąpiłem krok, kiedy jeszcze raz zatrzymałem się i odwróciłem. – Zresztą… Tak dla jasności… Nie interesują mnie chłopcy – uśmiechnąłem się słodko niczym prawdziwy psychopata (brakowało mi tylko tasaka albo piły mechanicznej, za pomocą której mógłbym poćwiartować basistę) i skierowałem się w stronę ulicy, którą tutaj przyszedłem.
- Hizu, zaczekaj… - poprosił, ale ja, tak samo jak on mnie, nie zamierzałem słuchać. Nawet przyspieszyłem kroku. Zero zerwał się z ziemi i podbiegł go mnie, po czym przyparł mnie do muru trzymając za ramiona. Spojrzał mi w oczy. Jak zwykle nie mogłem wyczytać nic ani z jego twarzy, ani z samych oczu. - Przepraszam – powiedział nadal nie spuszczając wzroku z mojej twarzy, przez co to ja (zamiast niego) nieco się skrępowałem.
Westchnąłem ciężko.

***


„Zdecydowanie źle postąpiłem… Ledwo wydusił „przepraszam”, a ja już odpuściłem mu wszystkie winy i zgodziłem się na to… – pokręciłem głową z rezygnacją. Ale cóż… teraz już nie było odwrotu. Zgodziłem się zamieszkać z Zero z racji tego, że on sam mi to zaproponował, a następnie Tyczka w „delikatny” sposób zasugerował mi, że mam się wynieść, bo on wprowadza się do Tsu na stałe.
            Właśnie skończyłem się rozpakowywać. Zamknąłem szafę i wcisnąłem walizkę pod łóżko, po czym wyszedłem z sypialni i skierowałem się do kuchni, gdzie chłopak właśnie zaparzył dwie zielone herbaty. Podał mi jeden z kubków.
            - Nie lubię zielonej – mruknąłem.
            - W Japonii jest bardzo popularna…
            - Co nie zmienia faktu, że jej nie lubię – wylałem napój do zlewu i wymijając muzyka, wyszedłem na balkon. Zapaliłem kolejnego papierosa.
            Mieszkanie Zero było nieco większe niż Tsukasy. Było nowocześnie umeblowane, utrzymywane w zimnych kolorach. Sypialnia była czarna, przedpokój i kuchnia szara, salon biały… Czułem się tutaj trochę jak w mauzoleum.
            Dopiero teraz, pierwszy raz od dłuższego czasu, basista się odezwał. Podczas mojej przeprowadzki milczał. Znów stał się tym mimem, którego tak nie lubiłem. Westchnąłem po raz kolejny. Chłopak dołączył do mnie na balkonie; obaj podziwialiśmy panoramę miasta.
            - Możesz się odezwać? – poprosiłem. - Cisza jest dla mnie krępująca…
            - Jak na wokalistę, to kiepsko dbasz o gardło…
            - Żaden tam ze mnie wokalista… - machnąłem ręką i wyrzuciłem niedopałek za barierkę. I znów cisza. Cholera… - Dlaczego tak rzadko się odzywasz?
- Bo nie ma potrzeby wszystkiego roztrząsać, o wszystkim rozmawiać… Są tematy, które lepiej przemilczeć; są też takie, do których nie warto nawet wracać wspomnieniami, więc tym bardziej – dlaczego niby o tym mówić? Zresztą… Moje milczenie może być wymowne – uśmiechnął się pod nosem. – Wiele osób może je interpretować na różne sposoby. Przynajmniej wiem, że moje zachowanie zrozumieć może jedynie ta osoba, której chcę je pokazać; której chcę dać coś jednoznacznie do zrozumienia…
- A jeśli ta osoba tego nie zrozumie? – przerwałem mu. – Bo jakoś nie chce mi się wierzyć, że jesteś mentalistą i potrafisz sprawić, by ludzie za każdym razem myśleli lub dostrzegli to, co ty chcesz im pokazać.
- Dopiero wtedy się odzywam – światła na jego twarzy tworzyły kolorowe mozaiki. Wyglądał cudownie w tym świetle. Chciałem zapamiętać go takim do końca życia.
- Mam rozumieć, że chciałeś mi coś przekazać, ale ci się to nie udało… dlatego tak nagle zacząłeś ze mną rozmawiać?
Muzyk spojrzał na mnie łagodnie i takowo również się uśmiechnął, po czym położył rękę na mojej dłoni, którą zaciskałem kurczowo na barierce. Delikatnie długimi, smukłymi palcami gładził grzbiet mojej dłoni.
- Dokładnie tak… - szepnął patrząc mi w oczy.

Liceum cz.10

A co mi tam! Dwie notki jednego dnia (kit z tym, że jedna nie jest mojego autorstwa) - jak się bawić to się bawić! Dom zastawić, drzwi wypierdolić, okno wstawić! xD 
Oj... coś dzisiaj mi odbija, ale to nic; właśnie dzięki temu prezentuję wam oto najnowszą część liceum :D

„Liceum cz.10”

[Ruki]

- Akira! – usłyszeliśmy za sobą krzyk i jak oparzeni odkleiliśmy się od siebie. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem, że w drzwiach stoi matka Reity…
Pani Suzuki miała policzki mokre od łez, jednak mimo tego trudno było pominąć wyraz bezbrzeżnego zdumienia, który malował się na jej twarzy. Zdezorientowana kobieta przenosiła wzrok, to ze mnie na swojego syna, to z powrotem. Za nią stał funkcjonariusz, który nas tutaj zgarnął.
- Co tu się wyprawia? – zapytała, o dziwo nie groźnie, a… sam nie wiem, jak to określić. Głos, który usłyszałem należał do strudzonej życiem i ciężkim losem kobiety, która przez długie godziny bezustannie płakała, nie zważając na próby pocieszenia jej przez męża oraz córkę; ten głos… aż nie chciało mi się wierzyć, że mógł należeć do pani Suzuki, która zawsze była pełna energii i miała pozytywne nastawienie… na dobrą sprawę, do wszystkiego i wszystkich. – Proszę… Proszę pana – zwróciła się do policjanta. – Czy mógłby pan nas na chwilę zostawić samych? Muszę wyjaśnić sobie z chłopcami parę spraw…
Mężczyzna skinął głową i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Matka Akiry oparła się o nie plecami i westchnęła, po czym odepchnęła się od nich, jak oparzona i w ułamku sekundy znalazła się przy synu.
- Mamo… ja nic tym razem nie zrobiłem… Dlaczego tutaj jestem? Nic nie rozumiem… - Reita pokręcił głową.
- Akira! – krzyknęła i przytuliła go. – Tak się o ciebie bałam! Kiedy nie wracałeś do domu, razem z twoją siostrą zgłosiliśmy twoje zaginięcie! Policja cię szukała! – kolejne łzy popłynęły srebrnymi strumykami. – Miałam wyrzuty sumienia, że tak na ciebie nakrzyczałam, synu… A teraz – odsunęła się od niego i sama usiadła naprzeciw nas na podłodze. – Takanori, dlaczego tutaj jesteś?
Drgnąłem na dźwięk mojego imienia. Przeniosłem wzrok na blondyna, zadając mu nieme pytanie. Chłopak westchnął i kiwnął głową.
- Aki się u mnie zatrzymał… i my razem byliśmy na punkcie widokowym, kiedy przyszedł ten policjant… no i – rozłożyłem ręce. – No i teraz jesteśmy tutaj – wzruszyłem ramionami.
- Czyli cały czas, Akira, byłeś praktycznie w domu, tuż pod moim nosem, a ja cię szukałam po całym mieście? – Reita niepewnie kiwnął głową. Jego matka westchnęła. - Chłopcy… - kobieta zaczęła taksować nas uważnym spojrzeniem. – Wyjaśnijcie mi jeszcze jedno, dobrze? Co miał oznaczać ten pocałunek? – jej wyprany z wszelkich uczuć ton był jeszcze gorszy niż jakby miała na nas wrzeszczeć i pourywać nam głowy.


[Uruha]

Kto by się spodziewał, że… odepchnę od siebie Aoia w takiej chwili! Zrzuciłem go z siebie i szybko wstałem spoglądając na niego groźnie.
- Co to, do cholery, miało być?! – wydarłem się na niego. W myślach ciągle karciłem się za tę chwilę słabości, na którą sobie pozwoliłem. – Taak, ty rzeczywiście nie uważasz mnie za głupiego… ty masz mnie za kretyna i dziwkę! – uderzyłem go w twarz. Łzy popłynęły po moich policzkach.
- Kouyou, to nie tak! Zaczekaj! – podniósł się z trawy, kiedy ja zacząłem kierować się pod górę, by wrócić na główną ścieżkę, a następnie dojść nią do samochodu. Chłopak dobiegł do mnie i chwycił za ramię. – Kyou, nie chciałem ci zrobić nic złego! – uchylił się przed kolejnym ciosem. – Kocham cię! – krzyknął, a ja wyrwałem mu się i zacząłem biec przed siebie.
„Palant, dupek, idiota, cham, kłamca!...” – wyzywałem go w myślach. Łzy rozmazywały mi widok. Biegłem, tak naprawdę zdając się na pamięć; przyjeżdżałem tu tak często, że drogę od szlabanu, przy którym zawsze parkowałem do samej polany, mógłbym przejść z zawiązanymi oczami… przejść, a nie przebiec! Nie widziałem, na co staję, przez co kilka razy mało się nie wyłożyłem.
- Zaczekaj! Uruha!
Mimo iż nie byłem żadnym wybitnym biegaczem, cieszyłem się, że mam przynajmniej długie nogi, przez co robiłem o wiele większe kroki niż Yuu. Dodatkowo dziękowałem sobie w duchu, że nie założyłem dziś koturn, tylko zwykłe trampki. Na moje nieszczęście Shiro miał dobrą kondycję i kiedy ja jak głupi cieszyłem się już z widoku rozmazanej srebrnej plamy, która była moim mercedesem, brunet dogonił mnie. Złapał mnie mocno za ramiona i chciał zatrzymać, jednak ja, jak ostatnia sierota, potknąłem się o jego nogę i wylądowałem plecami na masce mojego samochodu. Shiroyama miał przez to ułatwione zadanie. Przyszpilił moje ręce nad głową. Próbowałem go kopnąć, wierzgałem nogami, ale nie pomogłem tym sobie – doprowadziłem tym tylko do tego, że chłopak praktycznie się na mnie położył, uniemożliwiając mi już każdy ruch. Nasze twarze znajdowały się na tej samej wysokości.
- Zostaw mnie, pederasto jeden! – jak mogłem w ogóle pomyśleć, że ktoś taki jak on może zmienić się na lepsze?! Dlaczego ta moja durna potrzeba pomagania wszystkim, którzy uronią choćby jedną łezkę doprowadza mnie do takich patowych sytuacji? Ja chcę pomóc, a co dostaję w zamian; gwałt?!
- Pederasto? – powtórzył zdziwiony. – No, teraz to chyba już przesadziłeś… - podniósł jedną brew.
- Czy ty nie rozumiesz, jak się do ciebie mówi po ludzku? Puszczaj, zboczeńcu! – darłem się jak opętany.
- Najpierw pederasto, teraz zboczeńcu… Kyou, za kogo ty mnie masz? – szarpałem się, ale nic mi to nie dawało. Zaczynałem tracić nadzieję, że się uwolnię. Cholera, choć raz zamiast na zakupy, mógłbym pójść na siłownię! – Nic ci nie zrobię! Spokojnie! – zapewnił, choć wcale mnie to nie uspokoiło. – Puszczę cię, ale dopiero kiedy zrozumiesz, że nie chcę cię zgwałcić ani zrobić ci żadnej krzywdy! Pocałowałem cię, bo się w tobie zakochałem!
- No to w takim razie jeszcze długo tutaj tak postoimy… - burknąłem, odwracając głowę w bok by na niego nie patrzeć.
- Ja mam czas – wzruszył ramionami. – Spójrz na mnie – poprosił, ale oczywiście nie zrobiłem tego. Jedną dłonią nadal przytrzymywał oba moje nadgarstki, a drugą chwycił mnie za podbródek i delikatnie przekręcił moją głowę tak, bym na niego patrzył. – Kocham cię… - powiedział już spokojnie, na co ja prychnąłem. – Możesz prychać, wyśmiać mnie, pobić, zniszczyć doszczętnie życie… ale chcę, żebyś o tym wiedział. Jesteś aniołem… Chcesz wszystkim pomagać, twoje serce jest czyste jak kryształ…
- No, tak, zacznij mi tu jeszcze cisnąć jakimiś tekstami z dramatów o nieszczęśliwej miłości – przewróciłem oczyma.
- Kouyou, chodzi mi o to, że nigdy wcześniej nie znałem tak dobrej i empatycznej osoby, jaką jesteś ty… Wiem, że cię skrzywdziłem, i wiem, że mi nie ufasz, ale… chciałbym, o ile to możliwe, zyskać twoje przebaczenie i zaufanie… Kocham cię i nie mogę przestać o tobie myśleć! Takanori już mnie nie interesuje! Zrozumiałem, że podstępem nic nie zyskam, więc chcę z tobą grać w otwarte karty; fair. Chcę żebyś wiedział, że cię kocham. Może trochę źle rozegrałem to wszystko… najpierw zapewne powinienem stać się zostać twoim kumplem, potem starać się stać się twoim przyjacielem, a dopiero wtedy zabiegać o twoje względy, ale… po prostu nie mogłem się powstrzymać. Wybacz – spuścił głowę, a mnie zamurowało.
- Nie… Nie kłamiesz? – wydukałem.
- Nie śmiałbym! – odpowiedział szybko.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, po czym chłopak nachylił się nade mną i pocałował mnie. Złożył motyli pocałunek na moich wargach, a następnie odsunął się i puścił mnie.
- Przepraszam – ukłonił się, a ja nadal leżąc na masce mojego samochodu, z nogami ustawionymi na krawędzi tablicy rejestracyjnej, nie wiedziałem, co mam powiedzieć.
W końcu zrezygnowałem ze słów i pociągnąłem go za koszulkę, by ten znów się na mnie położył. Rozsunąłem nogi, by było mu wygodniej. Tym razem to ja go pocałowałem; długo i namiętnie. Aoi oddawał moje pocałunki z pasją i uczuciem. Po chwili polizał moją dolną wargę, a ja już bez żadnych obaw i nie planując ponownego uderzenia go za to, uchyliłem usta i oplotłem ramionami jego kark. Drżałem pod wpływem różnorodnych emocji, jakie wzbudzał we mnie chłopak. Opierał się rękami po obu stronach mojej głowy. Kiedy przygryzł mój język, westchnąłem cicho. Oderwaliśmy się od siebie, dopiero kiedy zabrakło nam tchu.
Ująłem jego twarz w dłonie i powoli zacząłem sunąć opuszkami palców po opuchniętej skórze. Policzek był nadal czerwony od ciosu, który mu zadałem.
- Aleś ty się dzisiaj nacierpiał… Jedna bójka, druga, a teraz ja… Przepraszam – pocałowałem go w obolały policzek, który był niewyobrażalnie gorący.
- Jeżeli miałem to znieść, żeby zrozumieć, że to tobą powinienem był interesować się od samego początku i zabiegać o ciebie w sposób, w jaki cała reszta absztyfikantów próbuje cię zdobyć… - uśmiechnął się i cmoknął mnie jeszcze raz. – Opłacało się - jego uśmiech był zaraźliwy. Moje kąciki ust również podjechały ku górze.
- Wiesz… może to i lepiej, że wybiłeś się z tego tłumu… Przynajmniej cię dostrzegłem i teraz masz mnie na własnoś… - zaciąłem się. – Zaraz, zaraz… A ty w ogóle chcesz być ze mną? Czy to tylko taki chwilowy romans?
- Kocham cię, Kyou-chan – pogładził mnie po włosach. – I nie marzę o niczym równie mocno, jak o tym, żeby być z tobą – przytuliłem się do niego mocno. Przez chwilę tak trwaliśmy, dopóki się nie odezwałem:
- Więc mnie sobie przywłaszczasz, tak?
- To nie tak! – tysięczny raz chciał już zacząć mnie przepraszać, ale uprzedziłem go.
- Przecież tylko żartuję! – spojrzałem na niego z politowaniem, a ciemnowłosy odetchnął głęboko. – Więc mnie kochasz, tak?
- Tak – przytaknął i ponownie się uśmiechnął.
- A mocno? – droczyłem się z nim.
- Najmocniej na świecie! – zapewnił, na co ja zaśmiałem się krótko.
- A chciałbyś mi to jakoś okazać… fizycznie? – Shiro ściągnął brwi w niezrozumieniu.
- Nie wiem, o co ci chodzi… - przyznał. Westchnąłem i jeszcze bardziej rozsunąłem przed nim nogi.

- Kochałeś się kiedyś z facetem? – upewniłem się.